niedziela, 3 marca 2024

Odszedł od nas

 

Wspomnienia

Był maj 1946 roku. Miałem 8 lat
, gdy wyjechaliśmy z Chorostkowa,  miasteczka leżącego na Kresach Wschodnich w powiecie Tarnopolskim. Niewiele pamiętam z tego okresu. Niektóre obrazy utkwiły jednak w pamięci. Widzę w myślach jak zapakowano nas do bydlęcych wagonów. W jednym lokowano 4 rodziny. Nasz majątek: sprzęty domowe, krowy i 
konie  jechały na platformach kolejowych. 9 maja 1946 r. dotarliśmy do Krakowa. Tam przywitały nas głośne salwy z broni palnej. Znowu wojna! – mówili przestraszeni wygnańcy. Na szczęście okazało się, że to Kraków czcił pierwszą rocznicę zakończenia II wojny światowej.   Z Krakowa zawieziono nas do Namysłowa.

- "Tutaj możecie wysiadać!". Nikt jednak nie chciał tam zamieszkać. Bo to miasto i w dodatku spore, a gdzie nasze krowy i owce będą się pasły? Dalsza podróż przebiegała spokojnie. Po drodze otrzymaliśmy wyżywienie i opiekę.  15 maja 1946 roku dotarliśmy do Ruszowa.

 - Dalej pociąg nie pojedzie! - oświadczył przedstawiciel powiatu zgorzeleckiego, który nas powitał na stacji kolejowej.

- Wysiadajcie i poszukajcie sobie miejsca do zamieszkania!
  A było w czym wybierać. Większość domów
stała pusta, niektóre zamieszkiwali jeszcze Niemcy. Mój tato wybrał gospodarstwo na Kościelnej Wsi, w którym mieszkają obecnie Państwo Janaszowie. Dom ładny, obok rzeczka, łąka i pole, w oddali las. Tylko ziemia jakaś licha, same piachy, nie to co nasze kresowe czarnoziemy. Oj, tęsknili wtedy osadnicy za „naszym domem” na Kresach... Czasami nawet cicho w kącie popłakiwali..

 Mierniczy wymierzył nam działkę - (jakieś 6 hektarów) i powiedział:

- To wam daje władza ludowa. Musicie sobie jakoś radzić. 
 Początkowo do 1947 roku mieszkała z nami niemiecka rodzina. Stosunki z współlokatorami układały się poprawnie. Ja z niemieckimi chłopakami bawiłem się na podwórku, a  rodzice dawali mleko małemu, trzymiesięcznemu dziecku.

 Osadnicy żyli zgodnie, pomagali sobie w pracach polowych, razem sadzili ziemniaki i młócili zboże. Aby zarobić sobie na lepsze życie, rolnicy w zimie przyjmowali się do pracy w lesie. Zwozili furmankami drewno.  Młodsi „robili” na Kościelnej Wsi w cegielni, która niestety spłonęła już w 1949 roku. W soboty odbywały się zabawy taneczne w Domu Kultury  Dzieci bawiły się,  urządzając czasami „głupie psoty”. Przebieraliśmy manekiny za niemieckich żołnierzy (a mundurów i broni było wtedy pod dostatkiem), stawialiśmy te niemieckie kukły pod oknami domów zamieszkałych przez Kresowian. Po wsi rozlegał się krzyk. Uciekajcie - Niemcy wracają! Niektórzy zaczęli nawet pakować swój dorobek do podróżnych kufrów, które stały w domu. Tak na wszelki wypadek... :)

Dzieci nudziły się, więc trzeba było je posłać do szkoły. Już w 1946 roku zaczęto przygotowywać budynek szkolny od użytku. Uprzątnięto bandaże poszpitalne, wyciągnięto poniemieckie ławki i tablice. Oficjalnie nauka rozpoczęła się już w kwietniu 1946 roku. W pierwszym roku razem uczyły się dzieci i osoby dorosłe, które nie potrafiły pisać i czytać.  Potem utworzono klasy od 1 do 7 - początkowo łączone.  Z biegiem lat dzieci przybywało. Pierwszym nauczycielem w Ruszowie był pan Bagaj, który pełnił funkcję kierownika szkoły. Uczyła nas również Pani Bagajowa i ksiądz Zon z Gozdnicy. Z czasem do grona nauczycielskiego dołączył p. Głębocki, p. Lichna (z rzeszowskiego) oraz pani Kazik i  pan Prałat (oboje z Czerwonej Wody). Matematyki uczył nas pan Antoni Główka, który nauczycielem nie był, ale był mocny z matematyki.

Różnie toczyły się nasze losy... Smutek przeplatał się z radością, śmiech ze łzami - jak w życiu.  Brakowało wielu rzeczy, ale nigdy nadziei. Dlatego przetrwaliśmy, a dzisiaj z rozrzewnieniem możemy wracać do tych niełatwych, ale dla nas pięknych lat młodości. 


1 komentarz: