sobota, 28 października 2017

Wspomnienia z Ruszowa, rok 1945

Tu był szpital wojskowy
Mariusz Mól, członek LHG, dokopał się w przepastnych czeluściach internetu wspomnień lekarza wojskowego, ratującego rannych i chorych żołnierzy w kwietniu/maju 1945 roku.
Z tamtych kwietniowych i majowych dni roku 1945 zachowało się wspomnienie lekarza wojskowego z 12 PRSzCh. Wydane zostało w Szczecinie w pierwszą rocznicę utworzenia szpitala. (źródło - Wikipedia)




Quote-alpha.png
Otóż i ta Rauscha! Sama nazwa stawia mi przed oczyma szereg budynków fabrycznych i grupę szaro-białych namiotów. Wśród tego krząta się tysiące osób. Każdy dąży w swoją stronę, każdy nie ma czasu. Tylko huk motorów jest monotonny, zlewa się z jękiem chorych i błaganiem konających, otaczając szpital jakąś grozą. Odrapane, zakurzone sale, pod rękami sióstr i sanitariuszy nieustannie pracujących, poczynają przywdziewać nową szatę i tulić w swych ramionach setki piętrzących się łóżek, na których położą się za chwilę nowi chorzy… Już trzecia doba bez odrobiny snu – bez normalnego jedzenia. I pomimo to brak czasu. Chciałoby się podzielić na tysiące, by wystarczyć na wszystkie posterunki: opatrunki…obsługa…podanie nawet ostatniej szklanki wody…, wszystko wymaga rąk, których tak bardzo brak...
Jeden z żołnierzy 37 pułku piechoty ze składu 7 Dywizji Piechoty tak oto wspomina tamten kwietniowy czas z Ruszowa[55]:
Quote-alpha.png
Drużyna moja wraz z pułkowym działem 45 MM zajęła stanowisko na skraju wsi, wkrótce wokół działa rozerwały się trzy niemieckie pociski artyleryjskie. Wśród nas było kilku rannych i zabitych. Ja, zostałem ranny w rękę, w której utkwiły trzy odłamki. Sanitariusze zatamowali upływ krwi i odprowadzili mnie na tyły. Ciężarówką zostałem odwieziony do szpitala armijnego w Ruszowie.Tak zakończył się mój udział w działaniach bojowych. W Ruszowie leżałem w kościele zamienionym na salę szpitalną. Rany moje zagoiły się szybko, lecz nie skierowano mnie z powrotem na front. Pewnego dnia rozległa się potężna detonacja. Myśleliśmy, że to nalot bombowców. Okazało się, że na stacji kolejowej w Ruszowie żołnierze ładowali do wagonów rozbrojone miny poniemieckie. Widocznie któraś z min miała zapalnik i spowodowała potężny wybuch. Poszliśmy obejrzeć stację po wybuchu, widok był straszny. Po wagonach nie został żaden ślad, a na pobliskich drzewach zwisały szczątki ludzkie. Wkrótce dowiedzieliśmy się, że wojna się skończyła i nasi koledzy doszli aż pod Pragę. Szpital szykował się do ewakuacji w głąb kraju. My, ozdrowieńcy ładowaliśmy sprzęt szpitalny na wozy taborowe.Po drodze dołączali do nas Polacy, którzy byli na robotach przymusowych u miejscowych niemieckich gospodarzy, a teraz zabrawszy z gospodarstw konie i wozy zamierzali udać się w strony rodzinne. Wkrótce na jeden wóz wojskowy wypadały cztery wozy cywilne. W ten sposób byli robotnicy przymusowi unikali konfiskaty koni i wozów przez żołnierzy radzieckich. Konwój posuwał się bardzo powoli, tak że dopiero w lipcu dotarliśmy do Poznania. W Poznaniu spotkałem mojego byłego dowódcę plutonu, który w czasie forsowania Nysy stracił obydwie nogi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz