środa, 8 kwietnia 2020

Jak Rauscha stała się Ruszowem - wspomnienia

Ruszów - lata 60. 
Zbliżało się zakończenie II wojny światowej. Niemcy przegrywali na wszystkich frontach. Zwycięstwem aliantów zakończyła się ofensywa w Ardenach (25.12.1944). Trwały intensywne naloty bombowe na miasta niemieckie: Drezno (12-13 luty 1945), wielokrotnie na Berlin i inne miasta III Rzeszy.  Armia Czerwona wkroczyła na tereny nienależące do III Rzeszy. 17 lutego 1945 zajmuje Ruszów. 16 kwietnia 1945 roku żołnierze 37 pp 7 dyw. II Armii WP sforsowali Nysę Łużycka w Rejonie Toporowa (Prędocic).



Wspomina por. Stanisław Kędzierewicz - weteran II Armii WP
Wystąpienie podczas uroczystości przy pomniku w Toporowie

Ustalono granicę wschodnią RP, o którą zabiegał Stalin. Linia Curzona stała się oficjalną linią graniczną, co ustalono podczas konferencji jałtańskiej w lutym 1945 roku. Nie na wiele zdały się protesty rządu emigracyjnego, pozbawionego możliwości wpływu na przebieg wydarzeń w kraju wyzwolonym przez Armię Czerwoną, gdzie rządy sprawowali powolni sowieckim władzom komuniści. Także powołanie Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej z udziałem części polityków londyńskiego obozu np. Mikołajczykiem. Odpowiednia, oficjalna dwustronna umowa polsko-radziecka w kwestii granic została podpisana 16 sierpnia 1945 roku, przyjmując linię Curzona jako fundament szczegółowych regulacji.

Kresy Wschodnie.  Podole, Wielkopolska

Jak to w naszym domu w Chorostkowie  było - opowiada Maria Jóźków



                                 
                                             ***

Janina Piróg - trafiła do Ruszowa z Wielkopolski



                                                               

Dzieje rodziny Karnasów; Wycieczka na Ukrainę -spisała Jadwiga Kuternozińska


W czasie wycieczki na Ukrainę mieliśmy możliwość dotarcia do korzeni swojego pochodzenia Wiedziałam tylko tyle, że mój ojciec, stryj i babcia pochodzili z Mogielnicy. Gdy przejeżdżaliśmy niedaleko, poprosiłam o zboczenie z trasy. Wysiadłam, wraz z córką Ulą, na wsi, gdzie rozpytywałam o moje rodowe nazwisko.
Po kilku próbach trafiłam na mężczyznę, który zaczął mnie wypytywać z obawą, a po co mi to wiedzieć, a co ja chcę tutaj robić itp. Dopiero jego żona wyjaśniła mi, że właśnie tu, gdzie się zatrzymałam, stał dom Karnasów. A oni tylko otrzymali ten plac i się pobudowali. Uspokoili się, gdy powiedziałam, że ja nic nie potrzebuję, chcę tylko chwilę popatrzeć. Gospodyni mówiła, żebym poszła dalej, to tam spotkam kogoś z mojej rodziny. Miała rację, po kluczeniu między opłotkami znalazłam malutki domek i kuzynkę mojego ojca w nim. Gdy się dowiedziała skąd jesteśmy, rozpłakała się rzewnymi łzami, że ona nigdy by się nie spodziewała jeszcze kogoś z rodziny zobaczyć. Potoczyła się opowieść o dawnych czasach jak to moi dziadkowie poszli z dziećmi (moim ojcem i stryjkiem) na pole grykę kosić. Zrobiła się ciepła noc, więc postanowili zanocować w polu. Gdy w nocy się obudzili, zobaczyli, że cała wieś płonie. Moja babcia miała piękny gruby warkocz. Momentalnie osiwiała ze strachu, włosy z warkocza wyszły wraz z grzebieniem. Obawa była nie przed śmiercią, ale przed okrutnymi męczarniami na jakie skazywali rodowici Ukraińcy Polaków. Później dziadkowie przez tydzień przedzierali się przez lasy do pobliskiego miasteczka, gdzie przeczekali na transport do Polski. Nikt się nie upominał o gospodarstwo i świeżo wybudowany dom. Najważniejsze było, przeżyć. Dla mojej córki była to lekcja żywej historii. Płakała słuchając toczących się opowiadań. Tęsknię za rodziną, którą tam poznałam, ale jednocześnie wiem, że nie mogę im bezpośrednio pomóc, wysyłając cokolwiek. Nie dojdzie przesyłka ani pieniądze. Należy tylko solidaryzować się z nimi i wierzyć, że uda im się zwyciężyć (chodziło o Majdan - artykuł był pisany kilka lat temu). I że zobaczę się jeszcze kiedyś w życiu z moją ukraińską rodziną w lepszy dla nich czas.

Wieś Mogielnica - obecnie leząca na Ukrainie

Granica zachodnia:

Ustalenie granic:

luty 1945 - konferencja jałtańska - przyznanie Polsce obecnych Ziem Zachodnich (tzw. ziemie odzyskane)
lipiec 1945 - konferencja poczdamska - ustalenie granicy zachodniej na Nysie Łużyckiej, Odrze i linii na zachód od Szczecina i Świnoujścia.
Podstawą prawną przesiedleń były postanowienia konferencji w Poczdamie oraz plan ustalony przez Sojuszniczą Radę Kontroli Niemiec z 20 listopada 1945. Rozdział XIII umowy poczdamskiej stwierdzał, że należy dokonać przesiedleń Niemców z terenów Czechosłowacji, Polski i Węgier. Ustalono, że 2 mln osób mają być przesiedlone do radzieckiej strefy okupacyjnej, a 1.5 mln do angielskiej strefy okupacyjnej.
                                                                  
Ostatnie tygodnie w domu. Wspomnienia mieszkanki Rauscha Ilzy Fechner

Już podczas Świąt Bożego Narodzenia w 1944 roku docierały do nas informacje o bombardowaniu niemieckich miast i o wielkich stratach wśród żołnierzy i ludności cywilnej. Także w Ruszowie okna musiały być zaciemnione wieczorem, latarnie nie paliły się, było ciemno na ulicach, racjonowano żywność, tekstylia i wszystkie inne dobra konsumpcyjne. W ratuszu wydawano świadectwa referencyjne dotyczące nadzwyczajnych zakupów. Każdy kto miał krewnego na froncie czekał z niecierpliwością na pocztę. Szczęśliwy był każdy, kto otrzymał wiadomości od frontowców. Płakali Ci, co otrzymali powiadomienie o śmierci kogoś z rodziny. Często pojawiała się wiadomość, że ukochana osoba została ranna lub zginęła. Na początku stycznia 1945 r. front załamał się na Wschodzie, a Armia Czerwona przekroczyła granicę III Rzeszy. Wkrótce zobaczyliśmy w Kohlfurcie (Węglińcu) pierwsze pociągi z wypędzonymi Niemcami. Przez nasz Ruszów przebiegały trasy uchodźców z okolicznych wiosek. Mieliśmy nadzieję, że front się zatrzyma, los pozostanie łaskawy, ale sprawy potoczyły się inaczej. Pierwsze bomby spadły na dworzec kolejowy w Kohlfurcie. W środę (16 lutego 1945) przyszedł rozkaz z komendy w Görlitz o ewakuacji ludności. Miejsca w pociągach miały być numerowane. Niektórzy panowie zastanawiali się nad obroną naszej miejscowości. Ale na czynną obronę nie zdecydowano się – sytuacja była beznadziejna.Trzeba było uciekać. Dobytek spakowano w pośpiechu, zapominano o najważniejszych rzeczach. "Nie podejrzewaliśmy, że opuszczamy Ojcowiznę na zawsze". Każdy, kto miał pojazd wyruszał nim na wędrówkę, a inni zostali wygnani z naszego miejsca w otwartych wagonach towarowych. Pozostały tylko kobiety z dziećmi i chorymi. Z powodu dużego ruchu pociągów trasy były zatłoczone. Byli tacy Niemcy, co nie chcieli porzucić swoich domów, myśleli, że mogą doczekać lepszych czasów, ale bezskutecznie. Niektórzy z tych, którzy pozostali w domu dobrowolnie położyli kres swojemu życiu, ponieważ nie widzieli przyszłości dla siebie i rodziny za granicą.Wielu spośród wypędzonych po pewnym czasie wróciło do domu, chcieli wciąż zachować to, co dało się uratować. Wielu chciało wrócić do domu po zakończeniu wojny, ale marzenia znikły po wytyczeniu nowych granic na Odrze i Nysie. Straciliśmy dom tam, gdzie były nasze korzenie, gdzie spędziliśmy dzieciństwo i młodość, odprowadzaliśmy członków rodziny do ich ostatniego miejsca spoczynku. W 1945 r. wielu ludzi, którzy zostali w domu, szarpali się z najeźdźcami, ale zostali wydaleni. Straciliśmy pracę, środki do życia i oszczędności. Rozpoczęła się walka o przetrwanie. Ziemia Śląska i Rauscha na zawsze zostaną zapamiętane.

Zachowano styl wypowiedzi właściwy dla języka niemieckiego


                                             

Do  Ruszowa przybywają Polacy

Pierwsi polscy osadnicy pojawili się na tzw. Ziemiach Odzyskanych bezpośrednio po przejściu frontu już w lutym i marcu 1945 roku. Był to żywiołowy okres osadnictwa, wyprzedzający działalność władz administracyjnych i nieregulowany normami prawnymi. Osadnikami byli głównie ludzie z przygranicznych powiatów, którzy zajmowali opuszczone poniemieckie gospodarstwa. Jeszcze wcześniej spotkać tu można było grupy osób powracających z obozów jenieckich i obozów pracy w Niemczech. Tuż za frontem przemieszczała się także spora liczba szabrowników wykorzystujących bałagan i wyludnienie do łupienia poniemieckiego majątku. Rabunek mienia stał się na poniemieckich ziemiach zjawiskiem powszechnym i w znacznym stopniu przyczynił się do rozproszenia i dewastacji znajdującego się tu dobytku. Szabrownicy po penetracji terenu transportowali zrabowane rzeczy do miejsc swojego zamieszkania, najczęściej do centralnej Polski.
Jeszcze większe spustoszenie powodowały wojska radzieckie. W pierwszych miesiącach po zdobyciu niemieckich terenów na wschód od Odry i Nysy Łużyckiej wojska radzieckie prowadziły niekontrolowaną grabież mienia. Demontowano i wywożono do ZSRR całe zakłady przemysłowe, majątek ruchomy, surowce, płody rolne i dzieła sztuki. Znaczna część niemieckiego majątku została w sposób bezmyślny bezpowrotnie zniszczona.

Osadnictwo ludności z Polski centralnej nasiliło się w maju 1945 roku, po kapitulacji Niemiec. Z dalszych województw (m.in. rzeszowskiego, krakowskiego, kieleckiego) osadnicy przybywali specjalnymi, wahadłowo kursującymi pociągami. Z miejscowości położonych bliżej przedwojennego pogranicza polsko-niemieckiego – samochodami ciężarowymi, pojazdami konnymi, a nawet pieszo. Do końca 1945 roku na poniemieckie ziemie przesiedliło się z Polski centralnej 1.630.838 osób, w tym najwięcej z województwa warszawskiego (369.067), krakowskiego (256.192) i łódzkiego (228.680).

Osadnicy wojskowi, żołnierze II Armii WP, zajęli głównie tereny wokół Zgorzelca i Bogatyni. W tym linku zawarte są wspomnienia bohaterów 37 pp 7 dywizji II Armii WP, których imię nosi Szkoła Podstawowa w Ruszowie 

Pierwsze większe transporty z Kresów Wschodnich dotarły do Ruszowa 17 maja  1946 r. Na stację w Ruszowie przyjechał pociąg z repatriantami. Z wagonów wysiadło 147 osób należących do 41 rodzin . Najliczniej byli reprezentowani: Piturowie, Gardziejowie, Rabscy, Koszylowie, Jóźkowie, Toporowscy, Czajkowscy Bonikowscy, Górniakowie, Kwiatkowscy, Śpiewakowie, Sahajdakowie, Diakowie, Dziwirowie  oraz kilka samotnych osób. Pełen wykaz podróżnych, opracowany przez uczniów Szkoły Podstawowej w Ruszowie pod kierunkiem Pani Urszuli Zel znajduje się w posiadaniu redakcji Wędrowca Ruszowskiego.

Większość wypędzonych pochodziła z Chorostkowa oraz okolicznych wiosek: Chłopówki, Chmielniska oraz kilku przysiółków, których dzisiaj próżno szukać na mapie.

Tu będzie Wasz nowy dom, Wasza nowa Ojczyzna oświadczyli konwojenci. Podróżni porozglądali się wokoło, zobaczyli liczne kominy fabryczne, wielkie kamienice, hotele - oświadczyli - nam się tutaj nie podoba. Dopiero jak ujrzeli obrzeża wioski: Kościelną Wieś i dzielnicę Ruszowa zwaną dzisiaj Ukrainą, zgodzili się wysiąść z pociągu. Miejsca te przypominały im okolice Chorostkowa (Obwód Tarnopolski). Były tu pola, stawy i wielki lasy. Tylko ziemia jakaś licha, same piaski, ale domy ładne, murowane. Po pokonaniu ponad 1000 km mieli dosyć podróży. Jakoś damy sobie radę - oświadczyli. I żyją tu już 75 lat, oni, ich dzieci i wnuki. 



W latach 1946- 1950 przybyła do Ruszowa duża grupa ludności z Wielkopolski, Polski centralnej i kilka osób z Wołynia.
Już w lutym 1945 roku dotarli do Ruszowa pierwsi kolejarze, a w 1946 leśnicy.

Wspomnienia Edwarda Sikory – leśniczego:

"Obok nas w tym samym budynku mieszkali leśnicy – panowie: Czarniecki, Chudy i jeszcze jedna osoba, zaś w maleńkim domku osiedlił się pan Romaniszyn, a w pobliżu ładny dom zajęli państwo Weretowie (kupowaliśmy u nich mleko). Oprócz sklepu spółdzielczego funkcjonował przy tej samej ulicy sklep spożywczy p. Barana. Przy ulicy Sobieskiego istniała piekarnia pana Łepkowskiego. Urząd Gminy z panem Wnękiem mieścił się przy Placu Partyzantów, a posterunek milicji przy ulicy Ratuszowej, zaś w budynku obecnej przychodni lekarskiej było biuro PPR. Istniało już Nadleśnictwo Ruszów przy ul. Zgorzeleckiej (w małym zabytkowym budynku prawie naprzeciw ul. Bolesławieckiej).
Pierwszym nadleśniczym był Antoni Warszawski, a w biurze pracował pan Hofman i pani Bladowa.
Po przybyciu do Ruszowa zająłem się razem z bratem wywozem drewna z lasu. Muszę tu wyjaśnić, że nasz ojciec otrzymał konia z „Unry". Ta praca pozwoliła mi poznać tereny okolicznych lasów i wielu ludzi.
Rok 1947 był rokiem tragicznym dla lasów Puszczy Zgorzeleckiej.
Ponieważ w tym samym roku zostałem zatrudniony w charakterze praktykanta leśnego uczestniczyłem w tych wydarzeniach. Chodzi tu o ogromne  nasilenie pożarów leśnych. Od wczesnej wiosny poczynając prawie codziennie zdarzały się pożary i to na znacznych powierzchniach. Pamiętam, że pewnej niedzieli, kiedy na polecenie Nadleśniczego wszedłem na wieżę kościoła, naliczyłem więcej niż 10 miejsc, gdzie płonęły lasy. Brakowało sił i środków do walki z tym żywiołem.

Po pożarach nastał okres masowych wyrębów i ponownych zalesień. Powstały ogromne powierzchnie leśne do zagospodarowania, a że było niemożliwością bieżące oczyszczenie powierzchni, przygotowania gleby i nasadzeń przybywało nieużytków i halizn.
Piszę o tym wszystkim gdyż wybyłem z tego terenu w roku 1948 do Technikum Leśnego w Goraju (Wielkopolskie, pow. czarnkowsko-trzcianeckim, gm. Lubasz), a po szkole na trzy lata służby wojskowej. aby wrócić tu w roku 1955 i uczestniczyć w zagospodarowaniu Puszczy Zgorzeleckiej jako pracownik administracji leśnej.
Zwróciłem się do Ministerstwa o zmianę nakazu pracy z Nadleśnictwa  Łobez do Nadleśnictwa Ruszów. Otrzymałem zgodę na podjęcie pracy w Rejonie Lasów Państwowych w Lubaniu. Ku mojemu zdziwieniu, na drugi dzień po przyjściu do cywila przyjechał do mnie Kierownik Kadr z Lubania Pan Maczel i nie zwracając uwagi na mój nieciekawy stan (po powitaniu ze znajomymi) i wykazując pełne zrozumienie poinformował mnie, że jutro mam się zameldować u Dyrektora Rejonu. Na dywaniku u Pana Dyrektora dowiedziałem się, że nie wrócę do upragnionego Ruszowa, a mam podjąć pracę – od zaraz - w Rejonie Lasów Państwowych  w Lubaniu. Pan Dyrektor pocieszył mnie, że moja praca dotyczyć będzie również  terenów Ruszowa, Jagodzina, Polany czy Pieńska i w ten sposób moja wola będzie spełniona.
Przez okres około 3 lat zajmowałem się remontami budynków, dróg i melioracjami leśnymi. Rzeczywiście najwięcej robót było na terenie Nadleśnictw Ruszów, Zapałów, Jeleniów (Bielawa) i Pieńsk.
Praca była niełatwa, ale dawała sporo satysfakcji. Moim niewątpliwym osiągnięciem było przeprowadzenie remontów kapitalnych wielu budynków mieszkalnych, doprowadzenie linii średniego napięcia do Polany i wreszcie załatwienie, pod kierownictwem z-cy Dyrektora inż. Mieczysława Stachowskiego sprawy związanej  z pracami melioracyjnymi, czyli uzyskaniem środków finansowych z Ministerstwa Leśnictwa na uporządkowanie urządzeń melioracyjnych na terenie Puszczy Zgorzeleckiej. Urządzenia te były wysoce zdewastowane, co groziło klęską dużych powierzchni lasu. Dużo się nauczyłem i dzięki tej pracy poznałem wielu wspaniałych ludzi takich jak: Dyrektor Pukiński, inż Mieczysław Stachowski, Przybyła, Szeliga, Chrzanowski, Opasała, Barbara Biderman, Lidia Tetiuk, Franciszek Ostręga, Józef Dąbal i wielu innych, których do dzisiaj mile wspominam. Dzięki tej pracy poznałem moją przyszłą żonę. Wkrótce po ślubie postanowiliśmy wrócić do Ruszowa motywując to między innymi chęcią podjęcia nauki na Wydziale Leśnym Wyższej Szkoły Rolniczej w Poznaniu.
Nadleśniczy Pan Edmund Koza powierzył mi Leśnictwo Głuszec i przydzielił  mieszkanie służbowe przy ulicy Borowskiej tzw. Kupisówkę. Tu rozpoczęliśmy nasze wspólne gospodarowanie. Naszymi wspaniałymi sąsiadami była Pani Kupisowa z trzema córkami, wdowa po leśniczym Kupisie, obok państwo Józef Kupis z rodziną. W międzyczasie przeprowadziłem remont budynku również przy ulicy Borowskiej (koło Państwowych Zakładów Zbożowych) i za zgodą pana Nadleśniczego tam zamieszkaliśmy. Tu w roku 1961 urodził się nasz syn Władysław, a nieco wcześniej w roku 1960 zostałem przyjęty na studia do Poznania. Żona pracowała w Gminnej Spółdzielni "Samopomoc Chłopska" i na  Poczcie. Na stanowisku leśniczego musiałem wielu rzeczy uczyć się od nowa. Zmieniło się sporo spraw, szczególnie w zakresie dokumentacji. Przypadło mi pracować w nowym środowisku i z nowymi ludźmi.
W Nadleśnictwie sekretarzem był Pan Piotrowicz, a w biurze pracowali m.i. Józef Kusiak, Melania Jachowicz oraz leśnicy Bazyli Księga, Stanisław Lipa, Nowak, Rusak, Piotr Romaniszyn, Steckiewicz, Żołnierz, a bezpośrednio ze mną pracowali: Sobecki, Świszcz, a później Janusz Bąk, Komornicki i Marian Czekalski.

Ważną czynnością w mojej pracy było przygotowanie gleby pod zalesienia halizn i zaniedbanych nieużytków. Pod bezpośrednim nadzorem Nadleśniczego E. Kozy, próbowaliśmy różnych sposobów zarówno ręcznego jak i mechanicznego przygotowania gleby. Nasze działania były wspierane przez Wydział Hodowli Lasu Okręgowego Zarządu Lasów Państwowych jak i Inspektora Terenowego inż. Mieczysława Stachowskiego. Metody te pozwoliły nam zalesić duże powierzchnie od lat nieużytkowane. Towarzyszyło temu produkowanie materiału sadzeniowego, a więc gospodarowanie w szkółkach leśnych. Muszę przyznać, że nie było żadnych ograniczeń finansowych na te cele. Wszystkie te działania, choć trudne, przynosiły wiele satysfakcji. Dzisiaj, kiedy piszę o tych sprawach, mogę patrzeć na piękne, przeszło pięćdziesięcioletnie lasy. Szczególnie pamiętam o jednym kilkuhektarowym zrębie, którego powierzchnię zalesiliśmy własnoręcznie razem z Żoną metodą ręcznego siewu nasion sosny.

W miesiącu grudniu 1962 roku zostałem przeniesiony służbowo do pracy w Nadleśnictwie Zapałów z siedzibą w Polanie na stanowisko zastępcy  nadleśniczego czyli adiunkta leśnego. Znowu inna praca, inne obowiązki, inny teren i inni współpracownicy. Miałem 31 lat, już spore doświadczenie, byłem na trzecim roku zaocznych studiów na Wydziale Leśnym Wyższej Szkoły Rolniczej w Poznaniu i szczerze mówiąc awans ten był zgodny z moimi dążeniami. W związku z tym musieliśmy przeprowadzić się do mieszkania służbowego Nadleśnictwa Zapałów i zamieszkaliśmy w Jagodzinie.

Moim przełożonym był Pan Nadleśniczy Tarczewski, doświadczony leśnik, który nie szczędził dla mnie obowiązków. Na szczęście tereny Nadleśnictwa nie były mi obce, gdyż sąsiadowały z lasami leśnictwa, w którym byłem leśniczym. W biurze Nadleśnictwa pracowali między innymi Jan Józefczyk, Jadwiga Rynans, Barbara Biderman, pani Szpakowska, a później moja żona Irena. Spośród pracowników terenowych pragnę wymienić  leśników: Obstój, Rdzanek, Piwowarczyk, Kusiak, Buzek, Irenkiewicz i inni. Muszę wymienić nazwisko pana Józefa Mazura, który jako kierowca często nam towarzyszył i niejednokrotnie wspierał.
Gospodarowanie w tym Nadleśnictwie nie było łatwe, tak ze względu na położenie, znaczne odległości, braki ludzi i nadgraniczne położenie. Po odejściu pana Tarczewskiego obowiązki Nadleśniczego powierzono Panu Zdzisławowi Szatkowskiemu, który zamieszkał na miejscu w Polanie. Pracowaliśmy razem do roku 1966, kiedy to otrzymałem propozycję objęcia stanowiska Zastępcy Przewodniczącego Powiatowej Rady Narodowej w Zgorzelcu. Przystaliśmy na tę propozycję  z kilku względów, a między innymi dlatego, że otrzymałem cichą informację o zbliżającym się terminie likwidacji siedziby Nadleśnictwa Zapałów w Polanie.

Pomimo zmiany pracy i zamieszkania, nie rozstawałem się z problemami leśnictwa i terenem Ruszowa, gdyż do moich obowiązków należał nadzór i współdziałanie z rolnictwem i leśnictwem, a ówczesna Gromadzka Rada Narodowa Ruszów należała do powiatu Zgorzelec". Pisownia oryginalna - źródło -  https://ruszow.wroclaw.lasy.gov.pl/wspomnienia-pana-edwarda-sikory#.Xo2Cucgzbcs



Zdjęcie grupowe pracowników Nadleśnictwa Ruszów, leśnictwa Jagodzin, na szkoleniu w oddz. 600g - 1959 lub 1960r.
1. Stanisław Magda - żywiczarz 2. Władysław Szałkowski - żywiczarz 3. Jan Wiącek - drwal 4.? 5. Mieczysław Stachowski - inspektor 6. Bronisław Rusak - leśniczy (leś. Cisy) 7. Piotr Chrzan - gajowy 8. Edmund Koza - nadleśniczy 9. Edward Sikora - leśniczy (leś. Głuszec) 10.? 11. Henryk Gwóźdź - kierowca 12.? 13. Stanisław Płonka - drwal 14. p.Kawik 15.? 16.? 17. Wiesław Stępień - leśniczy 18. Władysław Głowka - żywiczarz 19.? 20. Kazimierz Lipiński - adiunkt 21. Stanisław Lipa - leśniczy 22. Henryk Florczyk - gajowy (leś. Jagodzin) 23.? 24. Tadeusz Domagała - leśniczy (leś. Jagodzin).


...............................................................................................................

Pierwsze lata w Ruszowie - wspomina Natalia Śpiewak ↓



Pani Sabina Koza Opowiada o pierwszych mieszkańcach Ruszowa Państwie Obolewiczach.                                 ↓


Opracował: Edward Remiszewski
Konsultacje: Mirosław Marciniak
Korekta: Jadwiga Kuternozińska

6 komentarzy:

  1. Dziękuję... Serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję jestem wzruszona pamiętam wiele osób a mieszkam w dawnym Urzedzie Gminy.W bibliotece na widok pani Obolewicz zapomniałam datę urodzenia .Ksiazke można było wypożyczyć w trzeciej klasie 1 w tygodniu .Ksiazke przeczytalam dochodząc do lasku co było bardzo smutne. Moi dziadkowie Jozefa i S tanislaw Czarni przeczytali najwiecej ksiazek w Ruszowie
    .

    OdpowiedzUsuń
  3. Kto pamięta zapach naszego kina.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Którego bo były dwa ?

      Usuń
    2. Były trzy, to trzecie tz. objazdowe wyświetlano filmy w sali DK.

      Usuń
  4. Ciekawy artykul. Oby wiecej takich.

    OdpowiedzUsuń