wtorek, 8 września 2020

A jednak ktoś pamięta!

W artykule "Może ktoś jeszcze pamięta?" opisaliśmy pewne zdarzenie związane ze tragiczną śmiercią polskiego leśnika. Prosiliśmy o pomoc w wyjaśnieniu tej kwestii. Długo nie trzeba było czekać. Dzisiaj dotarł do nas e-mail, w którym Pan Władysław Sikora opisuje ten epizod. Serdecznie dziękujemy autorowi za cenne informacje.
Zdarzenie to tata (Edward Sikora) pamięta bardzo dobrze, tak jakby wydarzyło się kilka dniu temu. Zdecydowanie podkreślam, że miało ono miejsce wiosną lub wczesnym latem 1948 r. Na pewno nie lata 50-te. Był miły niedzielny poranek
około godziny dziewiątej. Tata wraz z rodzicami siedzieli w kuchni przy Stalina 12 – jedli późne śniadanie. Z radia leciała miła muzyka. Wtem znienacka wpadł do mieszkania zdyszany i przestraszony pracownik leśny Pan Mędryk (nie wiem czy dobrze zapisałem nazwisko). Poinformował mojego dziadka Józefa Sikorę, który był wtedy leśniczym, że doszło do wypadku w okolicy skrzyżowania drogi na Gozdnicę z drogą na Zapałów i na Rychlinek opodal wspomnianej, przez Pana, leśniczówki. Wspomniany Pan Mędryk wraz z leśniczym o nazwisku Mucha lub bardziej Muszyński wiedzieli od pewnego czasu o leżącym w lesie niewybuchu. Był to pocisk dużego kalibru. Nie było to nic nadzwyczajnego na tamte czasy. Uznali zatem, że dla bezpieczeństwa ludzi najlepiej będzie jak go zdetonują we własnym zakresie. Wspomniany leśniczy wykorzystał do tego celu prawdopodobnie karabin wojskowy – raczej nie była to broń służbowa. Obaj ukryli się za drzewami i leśnicy z kilkudziesięciu metrów oddał strzał do wspomnianego pocisku. Wybuch był znaczny, a leśniczy został trafiony odłamkiem w pachwinę. Zginął na miejscu. Pan Mędryk miał największe zaufanie do mojego dziadka i do niego udał się w pierwszej kolejności. Dziadek szybko zaprzągł konie i pojechał na miejsce zdarzenia. Jaka wersja wydarzeń została przedstawiona funkcjonariuszom MO – trudno powiedzieć. Raczej trochę odbiegała od faktycznego jej przebiegu. Dochodzenia większego nie było, dziadek przewiózł ciało leśniczego do wsi. Został on pochowany poza Ruszowem. Z tego co tata pamięta był to młody i dobrze rokujący leśniczy. Jeśli chodzi o dostęp do broni, to tata już o tym pisał w swoich wspomnieniach. W tym miejscu dobrze to oddaje fragment filmu „Sami swoi”. Tam też mieli w domu karabin i granaty. Tak też był w tym czasie w Ruszowie. Praktycznie życie w tej puszczańskiej wsi powodowało, że prawie w każdym domu był karabin, a często coś więcej. Chłopcy w wieku mojego taty często w lasach doskonalili swój kunszt strzelecki. Znalezienie karabinu czy pistoletu nie nastręczało większej trudności.

Jeszcze raz serdecznie pozdrawiam. W. Sikora

 

3 komentarze:

  1. Możliwe, że zgon jednak został zapisany w księgach USC do którego należał Ruszów w tamtym czasie. Warto zapytać o akt zgonu tego leśnika z roku 1948.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wersja opisana w poprzednim artykule to prawdopodobnie przekaz oficjalny, który dotarł do naszych czasów. A tu mamy przekaz autentyczny

    OdpowiedzUsuń
  3. jest historia, jest wspomnienie i to w takim miejscu dla upamiętnienia należ postawić krzyż a nie byle jak, byle gdzie bo ktoś ma swoje własne widzimisie. dla mnie krzyz, flaga biało-czerwona, godło i hymn posiadaja swą szczególną symbolikę, bo kogoś lub coś znaczacego upamiętniają.

    OdpowiedzUsuń