Tu mieszkaliśmy w obozie dla uchodźców Condoa Irangi - wspomina Pani Katarzyna. W obozie było bardzo dobrze, nie brakowało nam jedzenia, tu poznałam smak takich owoców, których już nigdy nie widziałam i nie smakowałam. Funkcjonował tu kościół katolicki, mszę
odprawiał ksiądz Benedykto. Od niego moja siostra otrzymała po wojnie karteczkę, listek i korę nieznanego drzewa. Tu zorganizowano nam nauczanie w języku polskim i angielskim. Przebywając z dziećmi tubylców, nauczyłam się z nimi rozmawiać w ich narodowym języku suahili, np. dzień dobry- dziambu; jak się czujesz?- abbary?; gdzie mieszkasz? — na kłenda łapi?; ja chcę jeść- mimi nataka czekula (pisownia fonetyczna).
W obozie przebywałam z ojcem i siostrą przez 2 lata. W Condoa zmarł na malarię mój ojciec - Jan Karwacki, który został pochowany na cmentarzu w Tanzanii.
Dzisiejszy stan afrykańskiej nekropolii, w której spoczywa śp. Jan Karwacki, został opisany w artykule Onetu znajdującym się w tym linku.
Więcej o wojennych losach Pani Katarzyny dowiemy się z artykułu Wędrowca Ruszowskiego "Wielka tułaczka". er
Poniżej zdjęcia pokolorowane 👇
Zdjęcie współczesne👇
Polskie sieroty z Tengeru warto przeczytać.
OdpowiedzUsuńNie chcieliśmy uchodźców, a zaraza wirus sam się wslizgnoł mimo zamkniętych granic na całym świecie...
OdpowiedzUsuń