Ruszów - lata 60. |
Wspomina por. Stanisław Kędzierewicz - weteran II Armii WP
Wystąpienie podczas uroczystości przy pomniku w Toporowie
Ustalono granicę wschodnią RP, o którą zabiegał Stalin. Linia Curzona stała się oficjalną linią graniczną, co ustalono podczas konferencji jałtańskiej w lutym 1945 roku. Nie na wiele zdały się protesty rządu emigracyjnego, pozbawionego możliwości wpływu na przebieg wydarzeń w kraju wyzwolonym przez Armię Czerwoną, gdzie rządy sprawowali powolni sowieckim władzom komuniści. Także powołanie Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej z udziałem części polityków londyńskiego obozu np. Mikołajczykiem. Odpowiednia, oficjalna dwustronna umowa polsko-radziecka w kwestii granic została podpisana 16 sierpnia 1945 roku, przyjmując linię Curzona jako fundament szczegółowych regulacji.
Kresy
Wschodnie. Podole, Wielkopolska
Jak to w naszym domu w Chorostkowie było - opowiada Maria Jóźków
***
Janina Piróg - trafiła do Ruszowa z Wielkopolski
Jak to w naszym domu w Chorostkowie było - opowiada Maria Jóźków
***
Janina Piróg - trafiła do Ruszowa z Wielkopolski
Dzieje
rodziny Karnasów; Wycieczka na Ukrainę -spisała Jadwiga
Kuternozińska
Po kilku próbach trafiłam na mężczyznę, który zaczął mnie wypytywać z obawą, a po co mi to wiedzieć, a co ja chcę tutaj robić itp. Dopiero jego żona wyjaśniła mi, że właśnie tu, gdzie się zatrzymałam, stał dom Karnasów. A oni tylko otrzymali ten plac i się pobudowali. Uspokoili się, gdy powiedziałam, że ja nic nie potrzebuję, chcę tylko chwilę popatrzeć. Gospodyni mówiła, żebym poszła dalej, to tam spotkam kogoś z mojej rodziny. Miała rację, po kluczeniu między opłotkami znalazłam malutki domek i kuzynkę mojego ojca w nim. Gdy się dowiedziała skąd jesteśmy, rozpłakała się rzewnymi łzami, że ona nigdy by się nie spodziewała jeszcze kogoś z rodziny zobaczyć. Potoczyła się opowieść o dawnych czasach jak to moi dziadkowie poszli z dziećmi (moim ojcem i stryjkiem) na pole grykę kosić. Zrobiła się ciepła noc, więc postanowili zanocować w polu. Gdy w nocy się obudzili, zobaczyli, że cała wieś płonie. Moja babcia miała piękny gruby warkocz. Momentalnie osiwiała ze strachu, włosy z warkocza wyszły wraz z grzebieniem. Obawa była nie przed śmiercią, ale przed okrutnymi męczarniami na jakie skazywali rodowici Ukraińcy Polaków. Później dziadkowie przez tydzień przedzierali się przez lasy do pobliskiego miasteczka, gdzie przeczekali na transport do Polski. Nikt się nie upominał o gospodarstwo i świeżo wybudowany dom. Najważniejsze było, przeżyć. Dla mojej córki była to lekcja żywej historii. Płakała słuchając toczących się opowiadań. Tęsknię za rodziną, którą tam poznałam, ale jednocześnie wiem, że nie mogę im bezpośrednio pomóc, wysyłając cokolwiek. Nie dojdzie przesyłka ani pieniądze. Należy tylko solidaryzować się z nimi i wierzyć, że uda im się zwyciężyć (chodziło o Majdan - artykuł był pisany kilka lat temu). I że zobaczę się jeszcze kiedyś w życiu z moją ukraińską rodziną w lepszy dla nich czas.
Wieś Mogielnica - obecnie leząca na Ukrainie |
Granica
zachodnia:
Ustalenie
granic:
luty 1945 - konferencja jałtańska - przyznanie Polsce obecnych Ziem Zachodnich (tzw. ziemie odzyskane)
lipiec 1945 - konferencja poczdamska - ustalenie granicy zachodniej na Nysie Łużyckiej, Odrze i linii na zachód od Szczecina i Świnoujścia.
Podstawą
prawną przesiedleń były postanowienia konferencji
w Poczdamie oraz
plan ustalony przez Sojuszniczą Radę Kontroli Niemiec z 20
listopada 1945.
Rozdział XIII umowy poczdamskiej stwierdzał, że należy dokonać
przesiedleń Niemców z terenów Czechosłowacji, Polski i Węgier.
Ustalono, że 2 mln osób mają być przesiedlone do radzieckiej
strefy okupacyjnej, a 1.5 mln do angielskiej strefy
okupacyjnej.
Ostatnie
tygodnie w domu. Wspomnienia mieszkanki Rauscha Ilzy Fechner
Już
podczas Świąt Bożego Narodzenia w 1944 roku docierały do nas
informacje o bombardowaniu niemieckich miast i o wielkich stratach
wśród żołnierzy i ludności cywilnej. Także w Ruszowie okna
musiały być zaciemnione wieczorem, latarnie nie paliły się, było
ciemno na ulicach, racjonowano żywność, tekstylia i wszystkie inne
dobra konsumpcyjne. W ratuszu wydawano świadectwa referencyjne
dotyczące nadzwyczajnych zakupów. Każdy kto miał krewnego na
froncie czekał z niecierpliwością na pocztę. Szczęśliwy był
każdy, kto otrzymał wiadomości od frontowców. Płakali Ci, co
otrzymali powiadomienie o śmierci kogoś z rodziny. Często
pojawiała się wiadomość, że ukochana osoba została ranna lub
zginęła. Na początku stycznia 1945 r. front załamał się na
Wschodzie, a Armia Czerwona przekroczyła granicę III Rzeszy. Wkrótce
zobaczyliśmy w Kohlfurcie (Węglińcu) pierwsze pociągi z wypędzonymi Niemcami. Przez
nasz Ruszów przebiegały trasy uchodźców z okolicznych wiosek.
Mieliśmy nadzieję, że front się zatrzyma, los pozostanie
łaskawy, ale sprawy potoczyły się inaczej. Pierwsze bomby spadły
na dworzec kolejowy w Kohlfurcie. W środę (16 lutego 1945)
przyszedł rozkaz z komendy w Görlitz o ewakuacji ludności.
Miejsca w pociągach miały być numerowane. Niektórzy panowie
zastanawiali się nad obroną naszej miejscowości. Ale na czynną obronę
nie zdecydowano się – sytuacja była beznadziejna.Trzeba było
uciekać. Dobytek spakowano w pośpiechu, zapominano o
najważniejszych rzeczach. "Nie podejrzewaliśmy, że opuszczamy
Ojcowiznę na zawsze". Każdy, kto miał pojazd wyruszał nim na
wędrówkę, a inni zostali wygnani z naszego miejsca w otwartych
wagonach towarowych. Pozostały tylko kobiety z dziećmi i chorymi. Z
powodu dużego ruchu pociągów trasy były zatłoczone. Byli tacy
Niemcy, co nie chcieli porzucić swoich domów, myśleli, że mogą
doczekać lepszych czasów, ale bezskutecznie. Niektórzy z tych,
którzy pozostali w domu dobrowolnie położyli kres swojemu życiu,
ponieważ nie widzieli przyszłości dla siebie i rodziny za granicą.Wielu spośród wypędzonych po pewnym czasie wróciło do domu,
chcieli wciąż zachować to, co dało się uratować. Wielu chciało
wrócić do domu po zakończeniu wojny, ale marzenia znikły po
wytyczeniu nowych granic na Odrze i Nysie. Straciliśmy dom tam,
gdzie były nasze korzenie, gdzie spędziliśmy dzieciństwo i
młodość, odprowadzaliśmy członków rodziny do ich
ostatniego miejsca spoczynku. W 1945 r. wielu ludzi, którzy zostali w domu, szarpali się z najeźdźcami, ale zostali wydaleni. Straciliśmy pracę, środki do życia i oszczędności. Rozpoczęła
się walka o przetrwanie. Ziemia Śląska i Rauscha na zawsze
zostaną zapamiętane.
Zachowano styl wypowiedzi właściwy dla języka niemieckiego
Zachowano styl wypowiedzi właściwy dla języka niemieckiego
Do Ruszowa przybywają Polacy
Pierwsi
polscy osadnicy pojawili się na tzw. Ziemiach Odzyskanych
bezpośrednio po przejściu frontu już w lutym i marcu 1945 roku.
Był to żywiołowy okres osadnictwa, wyprzedzający działalność
władz administracyjnych i nieregulowany normami prawnymi. Osadnikami
byli głównie ludzie z przygranicznych powiatów, którzy zajmowali
opuszczone poniemieckie gospodarstwa. Jeszcze wcześniej spotkać tu
można było grupy osób powracających z obozów jenieckich i obozów
pracy w Niemczech. Tuż za frontem przemieszczała się także spora
liczba szabrowników wykorzystujących bałagan i wyludnienie do
łupienia poniemieckiego majątku. Rabunek mienia stał się na
poniemieckich ziemiach zjawiskiem powszechnym i w znacznym stopniu
przyczynił się do rozproszenia i dewastacji znajdującego się tu
dobytku. Szabrownicy po penetracji terenu transportowali zrabowane
rzeczy do miejsc swojego zamieszkania, najczęściej do centralnej
Polski.
Jeszcze
większe spustoszenie powodowały wojska radzieckie. W pierwszych
miesiącach po zdobyciu niemieckich terenów na wschód od Odry i
Nysy Łużyckiej wojska radzieckie prowadziły niekontrolowaną
grabież mienia. Demontowano i wywożono do ZSRR całe zakłady
przemysłowe, majątek ruchomy, surowce, płody rolne i dzieła
sztuki. Znaczna część niemieckiego majątku została w sposób
bezmyślny bezpowrotnie zniszczona.
Osadnictwo
ludności z Polski centralnej nasiliło się w maju 1945 roku, po
kapitulacji Niemiec. Z dalszych województw (m.in. rzeszowskiego,
krakowskiego, kieleckiego) osadnicy przybywali specjalnymi, wahadłowo
kursującymi pociągami. Z miejscowości położonych bliżej
przedwojennego pogranicza polsko-niemieckiego – samochodami
ciężarowymi, pojazdami konnymi, a nawet pieszo. Do końca 1945 roku
na poniemieckie ziemie przesiedliło się z Polski centralnej
1.630.838 osób, w tym najwięcej z województwa warszawskiego
(369.067), krakowskiego (256.192) i łódzkiego (228.680).
Pierwsze większe transporty z Kresów Wschodnich dotarły do Ruszowa
17 maja 1946 r. Na stację w Ruszowie przyjechał pociąg z repatriantami. Z wagonów wysiadło 147 osób należących do 41 rodzin . Najliczniej byli reprezentowani: Piturowie, Gardziejowie, Rabscy, Koszylowie, Jóźkowie, Toporowscy, Czajkowscy Bonikowscy, Górniakowie, Kwiatkowscy, Śpiewakowie, Sahajdakowie, Diakowie, Dziwirowie oraz kilka samotnych osób. Pełen wykaz podróżnych, opracowany przez uczniów Szkoły Podstawowej w Ruszowie pod kierunkiem Pani Urszuli Zel znajduje się w posiadaniu redakcji Wędrowca Ruszowskiego.
Tu będzie Wasz nowy dom, Wasza nowa Ojczyzna oświadczyli konwojenci. Podróżni porozglądali się wokoło, zobaczyli liczne kominy fabryczne, wielkie kamienice, hotele - oświadczyli - nam się tutaj nie podoba. Dopiero jak ujrzeli obrzeża wioski: Kościelną Wieś i dzielnicę Ruszowa zwaną dzisiaj Ukrainą, zgodzili się wysiąść z pociągu. Miejsca te przypominały im okolice Chorostkowa (Obwód Tarnopolski). Były tu pola, stawy i wielki lasy. Tylko ziemia jakaś licha, same piaski, ale domy ładne, murowane. Po pokonaniu ponad 1000 km mieli dosyć podróży. Jakoś damy sobie radę - oświadczyli. I żyją tu już 75 lat, oni, ich dzieci i wnuki.
W
latach 1946- 1950 przybyła do Ruszowa duża grupa ludności z
Wielkopolski, Polski centralnej i kilka osób z Wołynia.
Już w
lutym 1945 roku dotarli do Ruszowa pierwsi kolejarze, a w 1946
leśnicy.
Wspomnienia
Edwarda Sikory – leśniczego:
"Obok
nas w tym samym budynku mieszkali leśnicy – panowie: Czarniecki,
Chudy i jeszcze jedna osoba, zaś w maleńkim domku osiedlił
się pan Romaniszyn, a w pobliżu ładny dom zajęli państwo
Weretowie (kupowaliśmy u nich mleko). Oprócz sklepu spółdzielczego
funkcjonował przy tej samej ulicy sklep
spożywczy p. Barana. Przy ulicy Sobieskiego istniała piekarnia pana
Łepkowskiego. Urząd Gminy z panem Wnękiem mieścił się przy
Placu Partyzantów, a posterunek milicji przy ulicy Ratuszowej, zaś
w budynku obecnej przychodni lekarskiej było biuro PPR. Istniało
już Nadleśnictwo Ruszów przy ul. Zgorzeleckiej (w małym
zabytkowym budynku prawie naprzeciw ul. Bolesławieckiej).
Pierwszym
nadleśniczym był Antoni Warszawski, a w biurze pracował pan Hofman
i pani Bladowa.
Po
przybyciu do Ruszowa zająłem się razem z bratem wywozem drewna z
lasu. Muszę tu wyjaśnić, że nasz ojciec otrzymał konia z „Unry".
Ta praca pozwoliła mi poznać tereny okolicznych lasów i wielu
ludzi.
Rok
1947 był rokiem tragicznym dla lasów Puszczy Zgorzeleckiej.
Ponieważ
w tym samym roku zostałem zatrudniony w charakterze praktykanta
leśnego uczestniczyłem w tych wydarzeniach. Chodzi tu o ogromne
nasilenie pożarów leśnych. Od wczesnej wiosny poczynając
prawie codziennie zdarzały się pożary i to na znacznych
powierzchniach. Pamiętam, że pewnej niedzieli, kiedy na polecenie
Nadleśniczego wszedłem na wieżę kościoła, naliczyłem więcej niż 10 miejsc, gdzie płonęły lasy. Brakowało sił i
środków do walki z tym żywiołem.
Po pożarach nastał okres masowych wyrębów i ponownych zalesień. Powstały ogromne powierzchnie leśne do zagospodarowania, a że było niemożliwością bieżące oczyszczenie powierzchni, przygotowania gleby i nasadzeń przybywało nieużytków i halizn.
Po pożarach nastał okres masowych wyrębów i ponownych zalesień. Powstały ogromne powierzchnie leśne do zagospodarowania, a że było niemożliwością bieżące oczyszczenie powierzchni, przygotowania gleby i nasadzeń przybywało nieużytków i halizn.
Piszę
o tym wszystkim gdyż wybyłem z tego terenu w roku 1948 do Technikum
Leśnego w Goraju (Wielkopolskie, pow. czarnkowsko-trzcianeckim, gm. Lubasz), a po szkole na trzy lata służby
wojskowej. aby wrócić tu w roku 1955 i uczestniczyć w
zagospodarowaniu Puszczy Zgorzeleckiej jako pracownik administracji
leśnej.
Zwróciłem
się do Ministerstwa o zmianę nakazu pracy z Nadleśnictwa
Łobez do Nadleśnictwa Ruszów. Otrzymałem zgodę na podjęcie
pracy w Rejonie Lasów Państwowych w Lubaniu. Ku mojemu zdziwieniu,
na drugi dzień po przyjściu do cywila przyjechał do mnie Kierownik
Kadr z Lubania Pan Maczel i nie zwracając uwagi na mój nieciekawy
stan (po powitaniu ze znajomymi) i wykazując pełne zrozumienie
poinformował mnie, że jutro mam się zameldować u Dyrektora
Rejonu. Na dywaniku u Pana Dyrektora dowiedziałem się, że nie
wrócę do upragnionego Ruszowa, a mam podjąć pracę – od zaraz -
w Rejonie Lasów Państwowych w Lubaniu. Pan Dyrektor pocieszył
mnie, że moja praca dotyczyć będzie również terenów
Ruszowa, Jagodzina, Polany czy Pieńska i w ten sposób moja wola
będzie spełniona.
Przez
okres około 3 lat zajmowałem się remontami budynków, dróg i
melioracjami leśnymi. Rzeczywiście najwięcej robót było na
terenie Nadleśnictw Ruszów, Zapałów, Jeleniów (Bielawa) i
Pieńsk.
Praca
była niełatwa, ale dawała sporo satysfakcji. Moim niewątpliwym osiągnięciem było przeprowadzenie remontów
kapitalnych wielu budynków mieszkalnych, doprowadzenie linii
średniego napięcia do Polany i wreszcie załatwienie, pod
kierownictwem z-cy Dyrektora inż. Mieczysława
Stachowskiego sprawy związanej z pracami melioracyjnymi,
czyli uzyskaniem środków finansowych z Ministerstwa Leśnictwa na
uporządkowanie urządzeń melioracyjnych na terenie Puszczy
Zgorzeleckiej. Urządzenia te były wysoce zdewastowane, co groziło
klęską dużych powierzchni lasu. Dużo się nauczyłem i dzięki
tej pracy poznałem wielu wspaniałych ludzi takich jak: Dyrektor
Pukiński, inż Mieczysław Stachowski, Przybyła, Szeliga,
Chrzanowski, Opasała, Barbara Biderman, Lidia Tetiuk, Franciszek
Ostręga, Józef Dąbal i wielu innych, których do dzisiaj mile
wspominam. Dzięki tej pracy poznałem moją przyszłą żonę.
Wkrótce po ślubie postanowiliśmy wrócić do Ruszowa motywując
to między innymi chęcią podjęcia nauki na Wydziale Leśnym
Wyższej Szkoły Rolniczej w Poznaniu.
Nadleśniczy Pan Edmund Koza powierzył mi Leśnictwo Głuszec i przydzielił
mieszkanie służbowe przy ulicy Borowskiej tzw. Kupisówkę. Tu
rozpoczęliśmy nasze wspólne gospodarowanie. Naszymi
wspaniałymi sąsiadami była Pani Kupisowa z trzema córkami,
wdowa po leśniczym Kupisie, obok państwo Józef Kupis z
rodziną. W międzyczasie przeprowadziłem remont budynku również przy ulicy Borowskiej (koło Państwowych Zakładów
Zbożowych) i za zgodą pana Nadleśniczego tam zamieszkaliśmy. Tu w
roku 1961 urodził się nasz syn Władysław, a nieco wcześniej w
roku 1960 zostałem przyjęty na studia do Poznania. Żona pracowała
w Gminnej Spółdzielni "Samopomoc Chłopska" i na Poczcie. Na
stanowisku leśniczego musiałem wielu rzeczy uczyć się od nowa.
Zmieniło się sporo spraw, szczególnie w zakresie dokumentacji.
Przypadło mi pracować w nowym środowisku i z nowymi ludźmi.
W Nadleśnictwie sekretarzem był Pan Piotrowicz, a w biurze pracowali
m.i. Józef Kusiak, Melania Jachowicz oraz leśnicy Bazyli Księga,
Stanisław Lipa, Nowak, Rusak, Piotr Romaniszyn, Steckiewicz,
Żołnierz, a bezpośrednio ze mną pracowali: Sobecki, Świszcz, a
później Janusz Bąk, Komornicki i Marian Czekalski.
Ważną
czynnością w mojej pracy było przygotowanie gleby pod zalesienia
halizn i zaniedbanych nieużytków. Pod bezpośrednim nadzorem
Nadleśniczego E. Kozy, próbowaliśmy różnych sposobów zarówno
ręcznego jak i mechanicznego przygotowania gleby. Nasze działania
były wspierane przez Wydział Hodowli Lasu Okręgowego Zarządu Lasów
Państwowych jak i Inspektora Terenowego inż. Mieczysława
Stachowskiego. Metody te pozwoliły nam zalesić duże powierzchnie
od lat nieużytkowane. Towarzyszyło temu produkowanie materiału
sadzeniowego, a więc gospodarowanie w szkółkach leśnych. Muszę
przyznać, że nie było żadnych ograniczeń finansowych na te cele.
Wszystkie te działania, choć trudne, przynosiły wiele satysfakcji.
Dzisiaj, kiedy piszę o tych sprawach, mogę patrzeć na piękne,
przeszło pięćdziesięcioletnie lasy. Szczególnie pamiętam o
jednym kilkuhektarowym zrębie, którego powierzchnię zalesiliśmy
własnoręcznie razem z Żoną metodą ręcznego siewu nasion
sosny.
W
miesiącu grudniu 1962 roku zostałem przeniesiony służbowo do
pracy w Nadleśnictwie Zapałów z siedzibą w Polanie na stanowisko
zastępcy nadleśniczego czyli adiunkta leśnego. Znowu inna
praca, inne obowiązki, inny teren i inni współpracownicy. Miałem
31 lat, już spore doświadczenie, byłem na trzecim roku zaocznych
studiów na Wydziale Leśnym Wyższej Szkoły Rolniczej w
Poznaniu i szczerze mówiąc awans ten był zgodny z moimi
dążeniami. W związku z tym musieliśmy przeprowadzić się do
mieszkania służbowego Nadleśnictwa Zapałów i zamieszkaliśmy w
Jagodzinie.
Moim przełożonym był Pan Nadleśniczy Tarczewski, doświadczony leśnik, który nie szczędził dla mnie obowiązków. Na szczęście tereny Nadleśnictwa nie były mi obce, gdyż sąsiadowały z lasami leśnictwa, w którym byłem leśniczym. W biurze Nadleśnictwa pracowali między innymi Jan Józefczyk, Jadwiga Rynans, Barbara Biderman, pani Szpakowska, a później moja żona Irena. Spośród pracowników terenowych pragnę wymienić leśników: Obstój, Rdzanek, Piwowarczyk, Kusiak, Buzek, Irenkiewicz i inni. Muszę wymienić nazwisko pana Józefa Mazura, który jako kierowca często nam towarzyszył i niejednokrotnie wspierał.
Moim przełożonym był Pan Nadleśniczy Tarczewski, doświadczony leśnik, który nie szczędził dla mnie obowiązków. Na szczęście tereny Nadleśnictwa nie były mi obce, gdyż sąsiadowały z lasami leśnictwa, w którym byłem leśniczym. W biurze Nadleśnictwa pracowali między innymi Jan Józefczyk, Jadwiga Rynans, Barbara Biderman, pani Szpakowska, a później moja żona Irena. Spośród pracowników terenowych pragnę wymienić leśników: Obstój, Rdzanek, Piwowarczyk, Kusiak, Buzek, Irenkiewicz i inni. Muszę wymienić nazwisko pana Józefa Mazura, który jako kierowca często nam towarzyszył i niejednokrotnie wspierał.
Gospodarowanie
w tym Nadleśnictwie nie było łatwe, tak ze względu na
położenie, znaczne odległości, braki ludzi i nadgraniczne
położenie. Po odejściu pana Tarczewskiego obowiązki Nadleśniczego
powierzono Panu Zdzisławowi Szatkowskiemu, który zamieszkał na
miejscu w Polanie. Pracowaliśmy razem do roku 1966, kiedy to
otrzymałem propozycję objęcia stanowiska Zastępcy
Przewodniczącego Powiatowej Rady Narodowej w Zgorzelcu. Przystaliśmy
na tę propozycję z kilku względów, a między innymi dlatego, że otrzymałem cichą informację o zbliżającym się terminie
likwidacji siedziby Nadleśnictwa Zapałów w Polanie.
Pomimo
zmiany pracy i zamieszkania, nie rozstawałem się z problemami
leśnictwa i terenem Ruszowa, gdyż do moich obowiązków należał
nadzór i współdziałanie z rolnictwem i leśnictwem, a ówczesna
Gromadzka Rada Narodowa Ruszów należała do powiatu Zgorzelec". Pisownia oryginalna - źródło - https://ruszow.wroclaw.lasy.gov.pl/wspomnienia-pana-edwarda-sikory#.Xo2Cucgzbcs
Zdjęcie
grupowe pracowników Nadleśnictwa Ruszów, leśnictwa Jagodzin, na
szkoleniu w oddz. 600g - 1959 lub 1960r.
1. Stanisław Magda - żywiczarz 2. Władysław Szałkowski - żywiczarz 3. Jan Wiącek - drwal 4.? 5. Mieczysław Stachowski - inspektor 6. Bronisław Rusak - leśniczy (leś. Cisy) 7. Piotr Chrzan - gajowy 8. Edmund Koza - nadleśniczy 9. Edward Sikora - leśniczy (leś. Głuszec) 10.? 11. Henryk Gwóźdź - kierowca 12.? 13. Stanisław Płonka - drwal 14. p.Kawik 15.? 16.? 17. Wiesław Stępień - leśniczy 18. Władysław Głowka - żywiczarz 19.? 20. Kazimierz Lipiński - adiunkt 21. Stanisław Lipa - leśniczy 22. Henryk Florczyk - gajowy (leś. Jagodzin) 23.? 24. Tadeusz Domagała - leśniczy (leś. Jagodzin).
...............................................................................................................
Pierwsze lata w Ruszowie - wspomina Natalia Śpiewak ↓
1. Stanisław Magda - żywiczarz 2. Władysław Szałkowski - żywiczarz 3. Jan Wiącek - drwal 4.? 5. Mieczysław Stachowski - inspektor 6. Bronisław Rusak - leśniczy (leś. Cisy) 7. Piotr Chrzan - gajowy 8. Edmund Koza - nadleśniczy 9. Edward Sikora - leśniczy (leś. Głuszec) 10.? 11. Henryk Gwóźdź - kierowca 12.? 13. Stanisław Płonka - drwal 14. p.Kawik 15.? 16.? 17. Wiesław Stępień - leśniczy 18. Władysław Głowka - żywiczarz 19.? 20. Kazimierz Lipiński - adiunkt 21. Stanisław Lipa - leśniczy 22. Henryk Florczyk - gajowy (leś. Jagodzin) 23.? 24. Tadeusz Domagała - leśniczy (leś. Jagodzin).
...............................................................................................................
Pierwsze lata w Ruszowie - wspomina Natalia Śpiewak ↓
Pani Sabina Koza Opowiada o pierwszych mieszkańcach Ruszowa Państwie Obolewiczach. ↓
Konsultacje: Mirosław Marciniak
Korekta: Jadwiga Kuternozińska
Dziękuję... Serdecznie pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDziękuję jestem wzruszona pamiętam wiele osób a mieszkam w dawnym Urzedzie Gminy.W bibliotece na widok pani Obolewicz zapomniałam datę urodzenia .Ksiazke można było wypożyczyć w trzeciej klasie 1 w tygodniu .Ksiazke przeczytalam dochodząc do lasku co było bardzo smutne. Moi dziadkowie Jozefa i S tanislaw Czarni przeczytali najwiecej ksiazek w Ruszowie
OdpowiedzUsuń.
Kto pamięta zapach naszego kina.
OdpowiedzUsuńKtórego bo były dwa ?
UsuńByły trzy, to trzecie tz. objazdowe wyświetlano filmy w sali DK.
UsuńCiekawy artykul. Oby wiecej takich.
OdpowiedzUsuń