czwartek, 14 września 2023

Wielka tułaczka (1940-1947) - opowiada Katarzyna Pielichowska - dołączono do opracowania w cyklu wspomnienia




Edward Remiszewski na podstawie opowieści Pani Katarzyny Pielichowskiej oraz wypracowania  Alicji Pielichowskiej.
Wykorzystano zdjęcia ze zborów  rodziny Pielichowskich

Losy wojenne rozrzuciły moją rodzinę po całym świecie. Groby: mamy- na Syberii, siostry Marysi- w Uzbekistanie, brata Michała- w Australiibrata Piotra — we Lwowie na Ukrainie, siostry Stefanii- w Angliiojca — w Tanzanii w Afryce. Aż trudno uwierzyć, że tyle przejechałam, zwiedziłam, przeżyłam - mówi Katarzyna Pielichowska






Schematyczna mapka. Trasa tułaczki w latach 1940- 1947





-Przed wojną mieszkaliśmy w osadzie Babino koło Pińska (obecnie Białoruś). Ojciec Jan Karwacki był szewcem i razem z matką prowadził 7 hektarowe gospodarstwo. Trzeba było zapracować na utrzymanie sześciorga dzieci. W miarę dorastania dzieci pomagały w prowadzeniu gospodarstwa.

W lutym  1940 roku o godz. 6:00 rano obudziło nas głośne stukanie do okna. To wojsko radzieckie. Kazano rodzicom przygotować się do wyjazdu. Nie wolno było o nic pytać. "Szybko pakować się i wyjazd". Gdzie i dlaczego, nikt z nas nie wiedział.

Na dworze ciemno i bardzo zimno. Wojsko splądrowało mieszkanie w poszukiwaniu broni. Bratu Michałowi kazano siedzieć z rękoma założonymi do tyłu i nie ruszać się. Broni nie znaleziono i to nas uratowało. Kazali nam ciepło ubrać się, zabrać ze sobą jedzenie; zapakować się na sanie i jechać. Mama wzięła bochen chleba, trochę jaj, ojciec zaprzągł konia do sań i pojechaliśmy do Olszanki. Tu w szkole była zbiórka, tu zgromadzili się Polacy z naszej i sąsiedniej osady.

Potem kazali nam znowu zapakować się na sanie i już jak w kuligu jechaliśmy aż do Pińska. Było bardzo zimno, chociaż mnie mama opatuliła pierzyną. Nie wiedziałam, gdzie i po co jedziemy, dlaczego jedzie tak dużo ludzi, dlaczego zostawiliśmy dom, dlaczego nie zabraliśmy psa, który długo za nami biegł?...

W Pińsku na stacji czekały na nas wagony towarowe, do których załadowaliśmy się. Stacja obstawiona była wojskiem radzieckim. Wojsko zamknęło nas w tych wagonach. Parowóz zagwizdał i ruszył. Jechaliśmy nie wiedząc gdzie i dlaczego kazano nam opuścić dom rodzinny. Co pewien czas pociąg zatrzymywał się gdzieś na stacji lub w szczerym polu, czasami udało się zdobyć coś do jedzenia i coś do picia. Okazało się, że wywieziono nas na Syberię do miejscowości Ujma koło Archangielska.

Tutaj zorganizowano obóz dla Polaków. Mieszkaliśmy w barakach. Bezkresna biel śniegu, mróz, zimno, głód dokuczało niemiłosiernie. Starsza siostra Stefania pracowała przy wyrobie cegły. Za zarobione pieniądze mogliśmy dokupić w Archangielsku chleba, bo przyznawane racje żywnościowe były niewystarczające.



Na Syberii przebywaliśmy 16 miesięcy. Tam   zmarła moja mama, chora na raka. Pomimo ciężkiej pracy dobrze wspominam ten okres, a to dzięki  pewnej dobrej rosyjskiej dziewczynce, córce rosyjskiego policjanta, która dała mi lekką pracę, dokarmiała całą naszą rodzinę i wspierała duchowo. Ta dziewczyna miała  wielkie rosyjskie  serce.
W obozie specjalnie nas nie pilnowano. Mogliśmy chodzić do Archangielska i swobodnie poruszać się po okolicy. 
W barakach, kiedy nie było w pobliżu nikogo, śpiewaliśmy balladę wygnańców:

Ojczyzno nasza, ziemio ukochana
w 39 roku cała krwią zalana.
Nie dość, że Polskę na pół rozerwali
Jeszcze nas Polaków na Sybir zesłali.
Ten luty będziemy pamiętali. 
Gdy przyszli Sowieci,
a my jeszcze spali
i nasze dzieci na sanie wsadzili.
Na główną stację nas poprowadzili.


Wielka tułaczka- część 1 

Na mocy umowy między rządem ZSRR, a generałem Andersem a dnia 30 lipca 1941 roku  mogliśmy opuścić Syberię i udać się do Kirmine w Uzbekistanie. Nie była to podróż zorganizowana. Właściwie uciekaliśmy stamtąd, jak kto mógł i czym kto mógł, aby jak najszybciej. Kto ociągał się z podjęciem decyzji o wyjeździe, ten pozostał na Syberii - na zawsze.

W Kirmine było wojsko polskie, które zapewniło nam już bezpieczeństwo i pożywienie. Dostaliśmy czystą odzież i mogliśmy się porządnie wykapać. W Brat Michał zachorował  tam na tyfus i pozostał w szpitalu. Z siostrą Stefą nosiłyśmy mu do szpitala spalony chleb, który miał mu pomóc w jego chorobie. W Kirmine zmarła moja siostra Marysia.
Tu zorganizowano nam obóz przejściowy.

Potem płynęliśmy do Pahlewy (teraz Bandar-e Anzali) w Iranie.



Cmentarz polski w  Pahlewy (teraz Bandar-e Anzali)

Michał, niestety, został w szpitalu w Kirmine. W Pahlewie przejęło nas wojsko brytyjskie, tu mogliśmy od wielu miesięcy najeść się do syta. Z Pahlewy wojsko brytyjskie przetransportowało nas do obozu w Teheranie. Tu było piękne miasto. Tu w końcu nie byliśmy głodni. W obozie dla uchodźców zaprzyjaźniliśmy się z polską rodziną Baściuków.


Z naszej 6- osobowej rodziny została nas tylko trójka, tzn.: ja, siostra Stefa i tato. Pani Baściukowa opiekowała się mną jak córką, ja zaprzyjaźniłam się z jej córką Hanią.

W Teheranie przebywaliśmy około 4 miesięcy. Tu odwiedził nasz obóz generał Sikorski wraz z córką, dzieci otrzymywały od niego po dodatkowym kocu, ją też dostałam koc.



Wielka tułaczka- część 2 

I znowu podróż, tym razem  bardzo długa, pociągiem przez Karaczi (Pakistan) do Bombaju w Indiach.
Pamiętam tylko, że przejeżdżaliśmy przez wiele bardzo długich i ciemnych tuneli.

W Bombaju byliśmy tylko dwa dni, bo tu czekał na nas ogromny brytyjski okręt, którym około miesiąca płynęliśmy do portu w Dar- es- Salaam w Tanganice (dzisiejszej Tanzanii). Tu mieszkaliśmy w obozie dla uchodźców Condoa - Irangi.




W obozie Conadoa ( Tanganika - teraz Tanzania)

W obozie było bardzo dobrze, nie brakowało nam jedzenia, tu poznałam smak takich owoców, których już nigdy nie widziałam i nie smakowałam. Funkcjonował tu kościół katolicki, mszę odprawiał ksiądz Benedykto. Od niego moja siostra otrzymała po wojnie karteczkę, listek i korę nieznanego drzewa.


Nad  jeziorem Wiktorii - od lewej brat Michał

Tu  zorganizowano nam nauczanie w języku polskim i angielskim. Przebywając z dziećmi tubylców, nauczyłam się z nimi rozmawiać w ich narodowym języku suahili, np. dzień dobry- dziambu; jak się czujesz?- abbary?; gdzie mieszkasz? — na kłenda łapi?; ja chcę jeść- mimi nataka czekula (pisownia fonetyczna). W obozie przebywałam z ojcem i siostrą przez 2 lata.

Listek
od ks. Benedykto
W obozie Condoa zmarł na malarię mój ojciec. Zostałam sama, sierota na zupełnie obcej mi ziemi.Grób ojca Katarzyny — Jana, który znajduje się w Tanzanii, postawiony przez osoby, które przebywały z nim w obozie Condoa. 

Siostra Stefania jako osoba pełnoletnia wyjechała do Anglii, gdzie pracowała w lotnictwie w obsłudze naziemnej. Tu poznała Polaka, swojego przyszłego męża Stanisława Piaseckiego  który walczył w Dywizjonie 304. Szkołę lotniczą ukończył w Dęblinie. Siostra w Anglii pozostała do końca swojego życia.


Jako osoba niepełnoletnia nie mogłam wyjechać do siostry do Anglii. Opiekowały się mną moja macocha i pani Baściukowa. Tu dotarła do mnie wiadomość, że brat Michał wyzdrowiał i jest w Indiach. Tam poznał Polkę, która została jego żoną. Michał dostał się do naszego obozu w Condoa, ale mnie już tam nie było i nie spotkaliśmy się.



Grób Jana Karwackiego w Tanzanii - zdjęcie współczesne 
Mieszkańcy obozu Condoa w Afryce Arab Abdul, który  w obozie Condoa prowadził sklep z artykułami kolonialnymi — był zaprzyjaźniony z rodziną. Po wojnie wysłał list do Katarzyny w języku arabskim. Z Państwem Baściuk wyjechałam do Polski. Musiałam jak najszybciej opuścić Tanzanię, ponieważ często chorowałam na malarię. Duże dawki chininy przebarwiały moją skórę na żółto, ale nie skutkowały.

Pierwszy przystanek w drodze do Ojczyzny mieliśmy w Neapolu Tu w obozie dla Polaków poznałam mojego przyszłego męża. Już razem wracaliśmy do Polski.

Dworzec w Neapolu


Był luty 1947 roku. Transport zatrzymał się na granicy Czechowice- Dziedzice, stąd przyjechaliśmy na Dolny Śląsk.

Państwo Baściukowie zatrzymali się w Kunicach Żarskich. Córka Państwa Baściuków, Hania, mieszka tam do dziś. Utrzymujemy kontakt. Ja z mężem przyjechałam do Sieniawy Żarskiej, stamtąd przeprowadziliśmy się do 

Jeziornika (Poświętne), a potem do Ruszowa, gdzie mieszkam do dziś 

Siostra  Stefania z mężem
 Stanisławem  Piaseckim
  (polski  lotnik Dywizjonu 304 w Anglii)
Moja poniewierka po świecie trwała 7 lat. Siedem długich lat wędrowałam w chłodzie i głodzie po bezdrożach świata, aby wrócić do Ojczyzny, do kraju, gdzie mówi się po polsku, gdzie szanuje się chleb.


Z siostrą Stefanią spotkałam się w 1957 r., przyjechała z dziećmi i z mężem, który też ma rodzinę w Polsce. Odwiedzaliśmy się dość często. Siostra już nie żyje.
Z siostrą Stefanią- Polska — 1956 r. Z bratem Michałem spotkałam się dopiero w 1971 r. Brat odnalazł mnie przez Czerwony Krzyż. Nie ukrywaliśmy łez radości. Wzruszeniom i wspomnieniom nie było końca. Brat przyjeżdżał do Polski co 2 lata. Już nie żyje. 
Mój najstarszy brat Piotr, kiedy wybuchła wojna, służył w wojsku w Bydgoszczy. 


Wielka tułaczka- część 3


Kontaktu z nim nie mieliśmy żadnego: nie wiedzieliśmy, co dzieje się z nim, on nie wiedział, co dzieje się z nami. Brat dostał się do obozu na terenie Niemiec. W obozie poznał Ukrainkę, swoją przyszłą żonę. Po zakończeniu wojny i po wyzwoleniu obozu, brat nie wiedział, gdzie my jesteśmy i gdzie ma wracać. Razem z przyszłą żoną pojechał do Lwowa i tam założył rodzinę. Odnalazłam Piotra przez Czerwony Krzyż. Jego dzieci nadal mieszkają we Lwowie.

Moje rodzeństwo: Piotr, Michał i Stefa spotkali się pierwszy raz od rozstania w 1939 r. Dopiero w 1971 r. u mnie w Ruszowie.


Losy wojenne rozrzuciły moją rodzinę po całym świecie. Groby: mamy- na Syberii, siostry Marysi- w Uzbekistanie, brata Michała- w Australii, brata Piotra — we Lwowie na Ukrainie, siostry Stefanii- w Anglii, ojca — w Tanzanii w Afryce. Aż trudno uwierzyć, że tyle przejechałam, zwiedziłam, przeżyłam, 

LOS TUŁACZY POROZRZUCAŁ NAS PO KĄTACH ( ?- NIEZNANE MIEJSCE SPOCZYNKU JEDNEGO  z BRACI
- GDZIEŚ W ROSJI LUB BIAŁORUSI) 

poznałam wiele osób. Potrafię porozumieć się w języku angielskim, włoskim, suahili, rosyjskim i ukraińskim. Dożyłam 88. Teraz często choruję. Nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Nikt z mojej licznej rodziny już nie żyje. Opiekuje się mną mój syn Jan i synowa Ela.


Wielka tułaczka






Zdjęcia rodzinne i dokumenty

 1. Legitymacja Jana Karwackiego wydana w obozie w Tanganice


8...

9. W obozie - od lewej siedzi; Katarzyna Pielichowska

9  Bart Michał (z lewej) nad jeziorem Wiktoria w Tanzanii

10. Katarzyna Pielichowska
11.Mediolan


13.Nad grobem ojca w Candoa (Tanzania) 

14. Siostra Stefania z mężem

15.Siostry; Katarzyna i Stefania






20. Rewers paszportu Jana Karwackiego


21. Paszport

22. Mój życiorys




2 komentarze:

  1. Piękna historia bardzo się wzruszyłem czytając. Szacunek

    OdpowiedzUsuń
  2. Łezka w oku się kręci. Tyle Ci Państwo przeżyli. Wzruszająca opowieść. Dobrze że o losach takich ludzi piszecie.

    OdpowiedzUsuń