Edward Remiszewski na podstawie opowieści Pani Katarzyny Pielichowskiej oraz wypracowania Alicji Pielichowskiej.
Wykorzystano zdjęcia ze zborów rodziny Pielichowskich
Losy wojenne rozrzuciły moją rodzinę po całym świecie. Groby: mamy- na Syberii, siostry Marysi- w Uzbekistanie, brata Michała- w Australii, brata Piotra — we Lwowie na Ukrainie, siostry Stefanii- w Anglii, ojca — w Tanzanii w Afryce. Aż trudno uwierzyć, że tyle przejechałam, zwiedziłam, przeżyłam - mówi Katarzyna Pielichowska
-Przed wojną mieszkaliśmy w osadzie Babino koło Pińska (obecnie Białoruś). Ojciec Jan Karwacki był szewcem i razem z matką prowadził 7 hektarowe gospodarstwo. Trzeba było zapracować na utrzymanie sześciorga dzieci. W miarę dorastania dzieci pomagały w prowadzeniu gospodarstwa.
W lutym 1940 roku o godz. 6:00 rano obudziło nas głośne stukanie do okna. To wojsko radzieckie. Kazano rodzicom przygotować się do wyjazdu. Nie wolno było o nic pytać. "Szybko pakować się i wyjazd". Gdzie i dlaczego, nikt z nas nie wiedział.
Na dworze ciemno i bardzo zimno. Wojsko splądrowało mieszkanie w poszukiwaniu broni. Bratu Michałowi kazano siedzieć z rękoma założonymi do tyłu i nie ruszać się. Broni nie znaleziono i to nas uratowało. Kazali nam ciepło ubrać się, zabrać ze sobą jedzenie; zapakować się na sanie i jechać. Mama wzięła bochen chleba, trochę jaj, ojciec zaprzągł konia do sań i pojechaliśmy do Olszanki. Tu w szkole była zbiórka, tu zgromadzili się Polacy z naszej i sąsiedniej osady.
Potem kazali nam znowu zapakować się na sanie i już jak w kuligu jechaliśmy aż do Pińska. Było bardzo zimno, chociaż mnie mama opatuliła pierzyną. Nie wiedziałam, gdzie i po co jedziemy, dlaczego jedzie tak dużo ludzi, dlaczego zostawiliśmy dom, dlaczego nie zabraliśmy psa, który długo za nami biegł?...
W Pińsku na stacji czekały na nas wagony towarowe, do których załadowaliśmy się. Stacja obstawiona była wojskiem radzieckim. Wojsko zamknęło nas w tych wagonach. Parowóz zagwizdał i ruszył. Jechaliśmy nie wiedząc gdzie i dlaczego kazano nam opuścić dom rodzinny. Co pewien czas pociąg zatrzymywał się gdzieś na stacji lub w szczerym polu, czasami udało się zdobyć coś do jedzenia i coś do picia. Okazało się, że wywieziono nas na Syberię do miejscowości Ujma koło Archangielska.
Tutaj zorganizowano obóz dla Polaków. Mieszkaliśmy w barakach. Bezkresna biel śniegu, mróz, zimno, głód dokuczało niemiłosiernie. Starsza siostra Stefania pracowała przy wyrobie cegły. Za zarobione pieniądze mogliśmy dokupić w Archangielsku chleba, bo przyznawane racje żywnościowe były niewystarczające.
Na Syberii przebywaliśmy 16 miesięcy. Tam zmarła moja mama, chora na raka. Pomimo ciężkiej pracy dobrze wspominam ten okres, a to dzięki pewnej dobrej rosyjskiej dziewczynce, córce rosyjskiego policjanta, która dała mi lekką pracę, dokarmiała całą naszą rodzinę i wspierała duchowo. Ta dziewczyna miała wielkie rosyjskie serce.
W obozie specjalnie nas nie pilnowano. Mogliśmy chodzić do Archangielska i swobodnie poruszać się po okolicy.
W barakach, kiedy nie było w pobliżu nikogo, śpiewaliśmy balladę wygnańców:
Ojczyzno nasza, ziemio ukochana
w 39 roku cała krwią zalana.
Nie dość, że Polskę na pół rozerwali
Jeszcze nas Polaków na Sybir zesłali.
Ten luty będziemy pamiętali.
Gdy przyszli Sowieci,
a my jeszcze spali
i nasze dzieci na sanie wsadzili.
Na główną stację nas poprowadzili.
Na mocy umowy między rządem ZSRR, a generałem Andersem a dnia 30 lipca 1941 roku mogliśmy opuścić Syberię i udać się do Kirmine w Uzbekistanie. Nie była to podróż zorganizowana. Właściwie uciekaliśmy stamtąd, jak kto mógł i czym kto mógł, aby jak najszybciej. Kto ociągał się z podjęciem decyzji o wyjeździe, ten pozostał na Syberii - na zawsze.
W Kirmine było wojsko polskie, które zapewniło nam już bezpieczeństwo i pożywienie. Dostaliśmy czystą odzież i mogliśmy się porządnie wykapać. W Brat Michał zachorował tam na tyfus i pozostał w szpitalu. Z siostrą Stefą nosiłyśmy mu do szpitala spalony chleb, który miał mu pomóc w jego chorobie. W Kirmine zmarła moja siostra Marysia.
W Teheranie przebywaliśmy około 4 miesięcy. Tu odwiedził nasz obóz generał Sikorski wraz z córką, dzieci otrzymywały od niego po dodatkowym kocu, ją też dostałam koc.
I znowu podróż, tym razem bardzo długa, pociągiem przez Karaczi (Pakistan) do Bombaju w Indiach.
Pamiętam tylko, że przejeżdżaliśmy przez wiele bardzo długich i ciemnych tuneli.
W Bombaju byliśmy tylko dwa dni, bo tu czekał na nas ogromny brytyjski okręt, którym około miesiąca płynęliśmy do portu w Dar- es- Salaam w Tanganice (dzisiejszej Tanzanii). Tu mieszkaliśmy w obozie dla uchodźców Condoa - Irangi.
W obozie było bardzo dobrze, nie brakowało nam jedzenia, tu poznałam smak takich owoców, których już nigdy nie widziałam i nie smakowałam. Funkcjonował tu kościół katolicki, mszę odprawiał ksiądz Benedykto. Od niego moja siostra otrzymała po wojnie karteczkę, listek i korę nieznanego drzewa.
Tu zorganizowano nam nauczanie w języku polskim i angielskim. Przebywając z dziećmi tubylców, nauczyłam się z nimi rozmawiać w ich narodowym języku suahili, np. dzień dobry- dziambu; jak się czujesz?- abbary?; gdzie mieszkasz? — na kłenda łapi?; ja chcę jeść- mimi nataka czekula (pisownia fonetyczna). W obozie przebywałam z ojcem i siostrą przez 2 lata.
W obozie Condoa zmarł na malarię mój ojciec. Zostałam sama, sierota na zupełnie obcej mi ziemi.Grób ojca Katarzyny — Jana, który znajduje się w Tanzanii, postawiony przez osoby, które przebywały z nim w obozie Condoa.
Siostra Stefania jako osoba pełnoletnia wyjechała do Anglii, gdzie pracowała w lotnictwie w obsłudze naziemnej. Tu poznała Polaka, swojego przyszłego męża Stanisława Piaseckiego który walczył w Dywizjonie 304. Szkołę lotniczą ukończył w Dęblinie. Siostra w Anglii pozostała do końca swojego życia.
Jako osoba niepełnoletnia nie mogłam wyjechać do siostry do Anglii. Opiekowały się mną moja macocha i pani Baściukowa. Tu dotarła do mnie wiadomość, że brat Michał wyzdrowiał i jest w Indiach. Tam poznał Polkę, która została jego żoną. Michał dostał się do naszego obozu w Condoa, ale mnie już tam nie było i nie spotkaliśmy się.
Mieszkańcy obozu Condoa w Afryce Arab Abdul, który w obozie Condoa prowadził sklep z artykułami kolonialnymi — był zaprzyjaźniony z rodziną. Po wojnie wysłał list do Katarzyny w języku arabskim. Z Państwem Baściuk wyjechałam do Polski. Musiałam jak najszybciej opuścić Tanzanię, ponieważ często chorowałam na malarię. Duże dawki chininy przebarwiały moją skórę na żółto, ale nie skutkowały.
Pierwszy przystanek w drodze do Ojczyzny mieliśmy w Neapolu Tu w obozie dla Polaków poznałam mojego przyszłego męża. Już razem wracaliśmy do Polski.
Był luty 1947 roku. Transport zatrzymał się na granicy Czechowice- Dziedzice, stąd przyjechaliśmy na Dolny Śląsk.
Państwo Baściukowie zatrzymali się w Kunicach Żarskich. Córka Państwa Baściuków, Hania, mieszka tam do dziś. Utrzymujemy kontakt. Ja z mężem przyjechałam do Sieniawy Żarskiej, stamtąd przeprowadziliśmy się do
Jeziornika (Poświętne), a potem do Ruszowa, gdzie mieszkam do dziś
Moja poniewierka po świecie trwała 7 lat. Siedem długich lat wędrowałam w chłodzie i głodzie po bezdrożach świata, aby wrócić do Ojczyzny, do kraju, gdzie mówi się po polsku, gdzie szanuje się chleb.
Z siostrą Stefanią spotkałam się w 1957 r., przyjechała z dziećmi i z mężem, który też ma rodzinę w Polsce. Odwiedzaliśmy się dość często. Siostra już nie żyje.
Z siostrą Stefanią- Polska — 1956 r. Z bratem Michałem spotkałam się dopiero w 1971 r. Brat odnalazł mnie przez Czerwony Krzyż. Nie ukrywaliśmy łez radości. Wzruszeniom i wspomnieniom nie było końca. Brat przyjeżdżał do Polski co 2 lata. Już nie żyje. Mój najstarszy brat Piotr, kiedy wybuchła wojna, służył w wojsku w Bydgoszczy.
Kontaktu z nim nie mieliśmy żadnego: nie wiedzieliśmy, co dzieje się z nim, on nie wiedział, co dzieje się z nami. Brat dostał się do obozu na terenie Niemiec. W obozie poznał Ukrainkę, swoją przyszłą żonę. Po zakończeniu wojny i po wyzwoleniu obozu, brat nie wiedział, gdzie my jesteśmy i gdzie ma wracać. Razem z przyszłą żoną pojechał do Lwowa i tam założył rodzinę. Odnalazłam Piotra przez Czerwony Krzyż. Jego dzieci nadal mieszkają we Lwowie.
Moje rodzeństwo: Piotr, Michał i Stefa spotkali się pierwszy raz od rozstania w 1939 r. Dopiero w 1971 r. u mnie w Ruszowie.
Losy wojenne rozrzuciły moją rodzinę po całym świecie. Groby: mamy- na Syberii, siostry Marysi- w Uzbekistanie, brata Michała- w Australii, brata Piotra — we Lwowie na Ukrainie, siostry Stefanii- w Anglii, ojca — w Tanzanii w Afryce. Aż trudno uwierzyć, że tyle przejechałam, zwiedziłam, przeżyłam,
poznałam wiele osób. Potrafię porozumieć się w języku angielskim, włoskim, suahili, rosyjskim i ukraińskim. Dożyłam 88. Teraz często choruję. Nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Nikt z mojej licznej rodziny już nie żyje. Opiekuje się mną mój syn Jan i synowa Ela.
Zdjęcia rodzinne i dokumenty
Wielka tułaczka- część 1
W Kirmine było wojsko polskie, które zapewniło nam już bezpieczeństwo i pożywienie. Dostaliśmy czystą odzież i mogliśmy się porządnie wykapać. W Brat Michał zachorował tam na tyfus i pozostał w szpitalu. Z siostrą Stefą nosiłyśmy mu do szpitala spalony chleb, który miał mu pomóc w jego chorobie. W Kirmine zmarła moja siostra Marysia.
Tu zorganizowano nam obóz przejściowy.
Potem płynęliśmy do Pahlewy (teraz Bandar-e Anzali) w Iranie.
Michał, niestety, został w szpitalu w Kirmine. W Pahlewie przejęło nas wojsko brytyjskie, tu mogliśmy od wielu miesięcy najeść się do syta. Z Pahlewy wojsko brytyjskie przetransportowało nas do obozu w Teheranie. Tu było piękne miasto. Tu w końcu nie byliśmy głodni. W obozie dla uchodźców zaprzyjaźniliśmy się z polską rodziną Baściuków.
Z naszej 6- osobowej rodziny została nas tylko trójka, tzn.: ja, siostra Stefa i tato. Pani Baściukowa opiekowała się mną jak córką, ja zaprzyjaźniłam się z jej córką Hanią.
Potem płynęliśmy do Pahlewy (teraz Bandar-e Anzali) w Iranie.
Cmentarz polski w Pahlewy (teraz Bandar-e Anzali) |
Michał, niestety, został w szpitalu w Kirmine. W Pahlewie przejęło nas wojsko brytyjskie, tu mogliśmy od wielu miesięcy najeść się do syta. Z Pahlewy wojsko brytyjskie przetransportowało nas do obozu w Teheranie. Tu było piękne miasto. Tu w końcu nie byliśmy głodni. W obozie dla uchodźców zaprzyjaźniliśmy się z polską rodziną Baściuków.
W Teheranie przebywaliśmy około 4 miesięcy. Tu odwiedził nasz obóz generał Sikorski wraz z córką, dzieci otrzymywały od niego po dodatkowym kocu, ją też dostałam koc.
Wielka tułaczka- część 2
I znowu podróż, tym razem bardzo długa, pociągiem przez Karaczi (Pakistan) do Bombaju w Indiach.
Pamiętam tylko, że przejeżdżaliśmy przez wiele bardzo długich i ciemnych tuneli.
W Bombaju byliśmy tylko dwa dni, bo tu czekał na nas ogromny brytyjski okręt, którym około miesiąca płynęliśmy do portu w Dar- es- Salaam w Tanganice (dzisiejszej Tanzanii). Tu mieszkaliśmy w obozie dla uchodźców Condoa - Irangi.
W obozie Conadoa ( Tanganika - teraz Tanzania) |
W obozie było bardzo dobrze, nie brakowało nam jedzenia, tu poznałam smak takich owoców, których już nigdy nie widziałam i nie smakowałam. Funkcjonował tu kościół katolicki, mszę odprawiał ksiądz Benedykto. Od niego moja siostra otrzymała po wojnie karteczkę, listek i korę nieznanego drzewa.
Nad jeziorem Wiktorii - od lewej brat Michał |
Tu zorganizowano nam nauczanie w języku polskim i angielskim. Przebywając z dziećmi tubylców, nauczyłam się z nimi rozmawiać w ich narodowym języku suahili, np. dzień dobry- dziambu; jak się czujesz?- abbary?; gdzie mieszkasz? — na kłenda łapi?; ja chcę jeść- mimi nataka czekula (pisownia fonetyczna). W obozie przebywałam z ojcem i siostrą przez 2 lata.
Listek od ks. Benedykto |
Siostra Stefania jako osoba pełnoletnia wyjechała do Anglii, gdzie pracowała w lotnictwie w obsłudze naziemnej. Tu poznała Polaka, swojego przyszłego męża Stanisława Piaseckiego który walczył w Dywizjonie 304. Szkołę lotniczą ukończył w Dęblinie. Siostra w Anglii pozostała do końca swojego życia.
Jako osoba niepełnoletnia nie mogłam wyjechać do siostry do Anglii. Opiekowały się mną moja macocha i pani Baściukowa. Tu dotarła do mnie wiadomość, że brat Michał wyzdrowiał i jest w Indiach. Tam poznał Polkę, która została jego żoną. Michał dostał się do naszego obozu w Condoa, ale mnie już tam nie było i nie spotkaliśmy się.
Grób Jana Karwackiego w Tanzanii - zdjęcie współczesne |
Pierwszy przystanek w drodze do Ojczyzny mieliśmy w Neapolu Tu w obozie dla Polaków poznałam mojego przyszłego męża. Już razem wracaliśmy do Polski.
Dworzec w Neapolu |
Był luty 1947 roku. Transport zatrzymał się na granicy Czechowice- Dziedzice, stąd przyjechaliśmy na Dolny Śląsk.
Państwo Baściukowie zatrzymali się w Kunicach Żarskich. Córka Państwa Baściuków, Hania, mieszka tam do dziś. Utrzymujemy kontakt. Ja z mężem przyjechałam do Sieniawy Żarskiej, stamtąd przeprowadziliśmy się do
Jeziornika (Poświętne), a potem do Ruszowa, gdzie mieszkam do dziś
Siostra Stefania z mężem
Stanisławem Piaseckim
(polski lotnik Dywizjonu 304 w Anglii)
|
Z siostrą Stefanią spotkałam się w 1957 r., przyjechała z dziećmi i z mężem, który też ma rodzinę w Polsce. Odwiedzaliśmy się dość często. Siostra już nie żyje.
Z siostrą Stefanią- Polska — 1956 r. Z bratem Michałem spotkałam się dopiero w 1971 r. Brat odnalazł mnie przez Czerwony Krzyż. Nie ukrywaliśmy łez radości. Wzruszeniom i wspomnieniom nie było końca. Brat przyjeżdżał do Polski co 2 lata. Już nie żyje. Mój najstarszy brat Piotr, kiedy wybuchła wojna, służył w wojsku w Bydgoszczy.
Wielka tułaczka- część 3
Moje rodzeństwo: Piotr, Michał i Stefa spotkali się pierwszy raz od rozstania w 1939 r. Dopiero w 1971 r. u mnie w Ruszowie.
Losy wojenne rozrzuciły moją rodzinę po całym świecie. Groby: mamy- na Syberii, siostry Marysi- w Uzbekistanie, brata Michała- w Australii, brata Piotra — we Lwowie na Ukrainie, siostry Stefanii- w Anglii, ojca — w Tanzanii w Afryce. Aż trudno uwierzyć, że tyle przejechałam, zwiedziłam, przeżyłam,
LOS TUŁACZY POROZRZUCAŁ NAS PO KĄTACH ( ?- NIEZNANE MIEJSCE SPOCZYNKU JEDNEGO z BRACI - GDZIEŚ W ROSJI LUB BIAŁORUSI) |
poznałam wiele osób. Potrafię porozumieć się w języku angielskim, włoskim, suahili, rosyjskim i ukraińskim. Dożyłam 88. Teraz często choruję. Nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Nikt z mojej licznej rodziny już nie żyje. Opiekuje się mną mój syn Jan i synowa Ela.
Wielka tułaczka
Zdjęcia rodzinne i dokumenty
1. Legitymacja Jana Karwackiego wydana w obozie w Tanganice |
8... |
9. W obozie - od lewej siedzi; Katarzyna Pielichowska |
9 Bart Michał (z lewej) nad jeziorem Wiktoria w Tanzanii |
10. Katarzyna Pielichowska |
11.Mediolan |
13.Nad grobem ojca w Candoa (Tanzania) |
14. Siostra Stefania z mężem |
15.Siostry; Katarzyna i Stefania |
20. Rewers paszportu Jana Karwackiego |
21. Paszport |
22. Mój życiorys |
Piękna historia bardzo się wzruszyłem czytając. Szacunek
OdpowiedzUsuńŁezka w oku się kręci. Tyle Ci Państwo przeżyli. Wzruszająca opowieść. Dobrze że o losach takich ludzi piszecie.
OdpowiedzUsuń