piątek, 14 marca 2014

Kama, Kamcia, Kamutek


Autor: Jadwiga Kuternozińska
Wszędzie widać ogłoszenia o wyłapywaniu bezpańskich psów. 26 marca i u nas ma być taka akcja. Zawsze wtedy przypomina mi się historia mojego psa, którą opowiadam na lekcjach bibliotecznych, gdy rozmawiamy o zwierzętach.
Jak to z Kamą było, pytają mnie dzieci? Opowiadam historię suczki Kamy, która 1 kwietnia będzie miała 3 lata. Tak orientacyjnie ustaliliśmy jej wiek z Panem Tadeuszem, weterynarzem. Kama, jeszcze wtedy bezimienna,
plątała się od podwórka do podwórka, wszędzie przeganiana. Kto by tam chciał suczkę i później kłopot ze szczeniakami? Przyszła i do mnie na podwórko. Szczeniaczek pocieszny, z mądrymi oczkami, dopominał się o coś do jedzenia. Jak nie nakarmić głodne zwierzę? W dodatku takie sympatyczne i ufne w ludzką litość. Ale hola, hola. Widać było, że psina była wychowywana w domu, bo gramoliła się do mieszkania, wyganiana, dalej próbowała się wcisnąć pomiędzy nogami. Także samochód nie był dla niej nowością, ale tylko określony rodzaj (już nie pamiętam, jakiej marki). Gdy drzwiczki się otwierały, ona hop i już królowała w środku. Czyli najprawdopodobniej była wożona i to z dzieckiem lub dziećmi. Ale wróćmy do dnia, w którym podjadła u mnie na tarasie. Zamiast podziękować i pójść sobie, gdy próbowałam ją „zgubić” na spacerze, to ona wracała.

Postanowiłam zawieźć ją do schroniska dla zwierząt w Dłużynie. Tam ją przyjęto, zapłaciłam 20 zł, bo takie zwyczaje tam panują i pojechałam do domu. Jednak widok, jaki tam zobaczyłam, prześladował mnie całą noc. Psie klatki z czworonogami ujadającymi groźnie lub żałośnie, psy na łańcuchach przy budach, w komórce te młodsze. Nie potrafiłam w nocy spać. Rano zebrałam się i jadę po psinę do tego schroniska. Pani, która tam była zaprowadziła mnie do pomieszczenia gdzie siedziało w kąciku moje biedne stworzonko. Przybiegła moja malutka suczka, dopomina się na ręce. Obejrzałyśmy ją z panią od psów dokładnie i, widząc niewielką przepuklinkę, pani powiedziała, żeby poczekać, gdyż w tygodniu będzie weterynarz i zoperuje ten defekt za darmo, po co płacić. No dobrze, pojechałam do domu. Ale czegoś mi brakuje, kręcę się próbując coś robić. Myślami jestem w Dłużynie. Po następnej nocy wsiadam z synem w auto i jedziemy po raz trzeci do schroniska. Tym razem definitywnie zabrać maleństwo do domu. Przed nami jakieś dwie panie ze Zgorzelca, szukające małej psiny. Patrzą zazdrośnie na tulące się do mnie stworzenie. Brudne, śmierdzące, ale wtulone z nadzieją na wyjście z tego miejsca. Płacimy kolejne 20 zł. Dostajemy i prosto do weterynarza. Pan Tadeusz zaordynował wszystkie zalecane szczepienia, odrobaczenie i co tam jeszcze trzeba było. Za wizytę nie wziął ani grosza. 

Mała, po przyjeździe do domu musiała być koniecznie wykąpana, choć i tak 3 dni jeszcze utrzymywał się nieciekawy zapach. Dostała na imię Kama, aby mogła obchodzić imieniny z synem Kamilem (oczywiście to żart). I tu się zaczęły schody. Kama okazała się powsinogą. Wciąż gdzieś się zawieruszała, ciągle ją szukałam. Nie słuchała się nic, próbowała nas podporządkowywać swoim kaprysom. Jak nie, to kąsała po łydkach. Pojechałam z takimi posiniaczonymi nogami na wczasy i wstyd było się rozebrać. Gdy po raz pierwszy dostała cieczki, zobaczyłam, co to jest suka. Watahy psów pod domem, na spacer tylko ze smyczą i kijem w ręku. W taki czas musiałam iść do pracy. W domu zostali zamówieni majstrowie, którzy przyszli drzwi na taras wymieniać. Prosiłam, aby jej czasem nie wypuścili z domu. Gdy po godzinie zajrzałam zobaczyć postępy pracy, moja Kamcia urzędowała z psami na łące, aż miło. Po skontaktowaniu się z weterynarzem, postanowiliśmy wyjałowić zwierzę. I tak się stało.

Teraz psinka warczy na każdego kawalera, który chciałby do niej podejść. Na spacer sama nie wyjdzie, czeka aż wrócę z pracy. Wzdychając patrzy mi w oczy i wygląda, kiedy ubiorę buty. Kamil dla żartu próbuje ją przytrzymać, że niby ona ma nie iść. Ale nie ma takiej siły, wyrwie się z każdych rąk. Szczęśliwa idzie ze mną na pobliskie opuszczone pole. Tam kopie doły w poszukiwaniu nornic. Często jej się to udaje. Tłuściutką norniczkę niesie w pysku z duma zdobywcy, po czym ją zjada. Nie rozumie, dlaczego odwracam się ze wstrętem na ten widok. Podczas spacerów po pobliskim lesie potrafiła też przynosić znalezione jelenie rogi. Uzbierała tego 5 sztuk. Nauczył ją Kamil prosić o przysmaki, stać na dwóch łapkach, podawać łapki, „nie żulić”, czyli odwracać wzrok, gdy ktoś z ludzi je. Wiele radości daje nam ta nasza Kamcia. I otrzymuje od każdego pokłady miłości. Gdy widzę sceny tyranizowania czy wręcz bestialskiego mordowania zwierząt, serce mi się ściska i zaczynam mieć instynkty mordercze skierowane do oprawców.


Postaramy się opowiadać historie o zwierzętach przygarniętych przez ludzi. Czy ktoś z czytelników zechce opowiedzieć o swoim pupilu? Chętnie opiszemy.


1 komentarz:

  1. Niestety w schronisku pelno zwierzakow odlawianie tez nie rozwiazuje problemu bo psow nie chca przyjmowac to jest jedno schronisko na 3 POWIATY!! zgorzelec, boleslawiec i bogatynia nie daja rady wiec biora choc symboliczne oplaty by sie utrzymac... Ja swojego pieska wykastrowalam nie ucieka gdy czuje jakas suczke i jest spokojniejszy koszt w weglincu 80zl i 30 min pracy weterynarza i brak obawy ze komus zrobi problem w postaci szczeniakow...

    OdpowiedzUsuń