Autor: Jadwiga Kuternozińska
Wszędzie
widać ogłoszenia o wyłapywaniu bezpańskich psów. 26 marca i u
nas ma być taka akcja. Zawsze wtedy przypomina mi się historia
mojego psa, którą opowiadam na lekcjach bibliotecznych, gdy
rozmawiamy o zwierzętach.
Jak to
z Kamą było, pytają mnie dzieci? Opowiadam historię suczki Kamy,
która 1 kwietnia będzie miała 3 lata. Tak orientacyjnie
ustaliliśmy jej wiek z Panem Tadeuszem, weterynarzem. Kama, jeszcze
wtedy bezimienna,
plątała się od podwórka do podwórka, wszędzie
przeganiana. Kto by tam chciał suczkę i później kłopot ze
szczeniakami? Przyszła i do mnie na podwórko. Szczeniaczek
pocieszny, z mądrymi oczkami, dopominał się o coś do jedzenia.
Jak nie nakarmić głodne zwierzę? W dodatku takie sympatyczne i
ufne w ludzką litość. Ale hola, hola. Widać było, że psina była
wychowywana w domu, bo gramoliła się do mieszkania, wyganiana,
dalej próbowała się wcisnąć pomiędzy nogami. Także samochód
nie był dla niej nowością, ale tylko określony rodzaj (już nie
pamiętam, jakiej marki). Gdy drzwiczki się otwierały, ona hop i
już królowała w środku. Czyli najprawdopodobniej była wożona i
to z dzieckiem lub dziećmi. Ale wróćmy do dnia, w którym podjadła
u mnie na tarasie. Zamiast podziękować i pójść sobie, gdy
próbowałam ją „zgubić” na spacerze, to ona wracała.
Postanowiłam
zawieźć ją do schroniska dla zwierząt w Dłużynie. Tam ją
przyjęto, zapłaciłam 20 zł, bo takie zwyczaje tam panują i
pojechałam do domu. Jednak widok, jaki tam zobaczyłam, prześladował
mnie całą noc. Psie klatki z czworonogami ujadającymi groźnie lub
żałośnie, psy na łańcuchach przy budach, w komórce te młodsze.
Nie potrafiłam w nocy spać. Rano zebrałam się i jadę po psinę
do tego schroniska. Pani, która tam była zaprowadziła mnie do
pomieszczenia gdzie siedziało w kąciku moje biedne stworzonko.
Przybiegła moja malutka suczka, dopomina się na ręce. Obejrzałyśmy
ją z panią od psów dokładnie i, widząc niewielką przepuklinkę,
pani powiedziała, żeby poczekać, gdyż w tygodniu będzie
weterynarz i zoperuje ten defekt za darmo, po co płacić. No dobrze,
pojechałam do domu. Ale czegoś mi brakuje, kręcę się próbując
coś robić. Myślami jestem w Dłużynie. Po następnej nocy wsiadam
z synem w auto i jedziemy po raz trzeci do schroniska. Tym razem
definitywnie zabrać maleństwo do domu. Przed nami jakieś dwie
panie ze Zgorzelca, szukające małej psiny. Patrzą zazdrośnie na
tulące się do mnie stworzenie. Brudne, śmierdzące, ale wtulone z
nadzieją na wyjście z tego miejsca. Płacimy kolejne 20 zł.
Dostajemy i prosto do weterynarza. Pan Tadeusz zaordynował wszystkie
zalecane szczepienia, odrobaczenie i co tam jeszcze trzeba było. Za
wizytę nie wziął ani grosza.
Mała, po przyjeździe do domu
musiała być koniecznie wykąpana, choć i tak 3 dni jeszcze
utrzymywał się nieciekawy zapach. Dostała
na imię Kama, aby mogła obchodzić imieniny z synem Kamilem
(oczywiście to żart). I tu się zaczęły schody. Kama okazała się
powsinogą. Wciąż gdzieś się zawieruszała, ciągle ją szukałam.
Nie słuchała się nic, próbowała nas podporządkowywać swoim
kaprysom. Jak nie, to kąsała po łydkach. Pojechałam z takimi
posiniaczonymi nogami na wczasy i wstyd było się rozebrać. Gdy po
raz pierwszy dostała cieczki, zobaczyłam, co to jest suka. Watahy
psów pod domem, na spacer tylko ze smyczą i kijem w ręku. W taki
czas musiałam iść do pracy. W domu zostali zamówieni majstrowie,
którzy przyszli drzwi na taras wymieniać. Prosiłam, aby jej czasem
nie wypuścili z domu. Gdy po godzinie zajrzałam zobaczyć postępy
pracy, moja Kamcia urzędowała z psami na łące, aż miło. Po
skontaktowaniu się z weterynarzem, postanowiliśmy wyjałowić
zwierzę. I tak się stało.
Teraz
psinka warczy na każdego kawalera, który chciałby do niej podejść.
Na spacer sama nie wyjdzie, czeka aż wrócę z pracy. Wzdychając
patrzy mi w oczy i wygląda, kiedy ubiorę buty. Kamil dla żartu
próbuje ją przytrzymać, że niby ona ma nie iść. Ale nie ma
takiej siły, wyrwie się z każdych rąk. Szczęśliwa idzie ze mną
na pobliskie opuszczone pole. Tam kopie doły w poszukiwaniu nornic.
Często jej się to udaje. Tłuściutką norniczkę niesie w pysku z
duma zdobywcy, po czym ją zjada. Nie rozumie, dlaczego odwracam się
ze wstrętem na ten widok. Podczas spacerów po pobliskim lesie
potrafiła też przynosić znalezione jelenie rogi. Uzbierała tego 5
sztuk. Nauczył ją Kamil prosić o przysmaki, stać na dwóch
łapkach, podawać łapki, „nie żulić”, czyli odwracać wzrok,
gdy ktoś z ludzi je. Wiele radości daje nam ta nasza Kamcia. I
otrzymuje od każdego pokłady miłości. Gdy widzę sceny
tyranizowania czy wręcz bestialskiego mordowania zwierząt, serce mi
się ściska i zaczynam mieć instynkty mordercze skierowane do
oprawców.
Postaramy
się opowiadać historie o zwierzętach przygarniętych przez ludzi.
Czy ktoś z czytelników zechce opowiedzieć o swoim pupilu? Chętnie
opiszemy.
Niestety w schronisku pelno zwierzakow odlawianie tez nie rozwiazuje problemu bo psow nie chca przyjmowac to jest jedno schronisko na 3 POWIATY!! zgorzelec, boleslawiec i bogatynia nie daja rady wiec biora choc symboliczne oplaty by sie utrzymac... Ja swojego pieska wykastrowalam nie ucieka gdy czuje jakas suczke i jest spokojniejszy koszt w weglincu 80zl i 30 min pracy weterynarza i brak obawy ze komus zrobi problem w postaci szczeniakow...
OdpowiedzUsuń